Jak sąsiedztwo potężnego Gdańska wpływa na rozwój gminy Pruszcz Gdański?
Mamy do czynienia z ogromnym napływem mieszkańców, każdego roku meldujemy około tysiąca osób. Jesteśmy gminą z największym przyrostem liczby ludności w województwie pomorskim.
Ludzie budują się sami, czy to efekt presji deweloperskiej?
Skala budownictwa wielorodzinnego nie jest u nas duża, ponieważ w planach zagospodarowania przestrzennego przewidzieliśmy dla niego tylko kilka lokalizacji, m.in. w miejscowości Rotmanka, gdzie najpierw powstało duże osiedle liczące około 600 domów, potem w sąsiedztwie wyrosły bloki, ale niewysokie, trzy- i czterokondygnacyjne. Drugą miejscowością, w której plany dopuszczają takie budownictwo, jest Straszyn, trzecią – Borkowo. Spośród 30 tysięcy mieszkańców gminy około 5–6 tysięcy mieszka w budownictwie wielorodzinnym.
Jak wygląda przygotowanie infrastruktury na takich terenach?
Wodociągi są już we wszystkich miejscowościach, 100 procent mieszkańców ma do nich dostęp. W dwóch przypadkach musieliśmy jedynie sfinansować budowę stacji podnoszących ciśnienie wody. Kanalizacja zbiorcza obejmuje zasięgiem 95 proc. mieszkańców. Pozostali czekają na budowę, właśnie trwa kanalizowanie miejscowości Rokitnica na Żuławach, pozostał nam jeszcze środkowy fragment żuławskiej części naszej gminy. Problemem jest tam duże rozproszenie zabudowy, ale mieszkańcy bardzo chcą podłączyć się do sieci, więc powoli przygotowujemy się do tego zadania.
Gmina komunikacyjnie jest świetnie położona, ale pociągi trójmiejskiej SKM do Pruszcza Gdańskiego jednak nie dojeżdżają.
Muszę przyznać, że oczekiwania mieszkańców odnośnie do rozwoju transportu publicznego są bardzo duże. Gdyby ich zapytać, z czym mają dziś największy kłopot, większość zapewne odpowiedziałaby, że z szybkim dotarciem do miasta. W Pruszczu Gdańskim, który jest gminą miejską, komunikację zapewnia ZTM Gdańsk, ale my na terenie gminy wiejskiej uruchamiamy własną komunikację, jesteśmy jej organizatorem i ogłaszamy przetargi na obsługę linii. Gmina jest bardzo rozległa, ma 143 km kw., zaludnienie jest nierównomierne, są miejscowości, w których mieszka 5 tys. osób i więcej, a są i takie, które mają 80 mieszkańców łącznie z dziećmi. Wszystkie sołectwa obejmujemy transportem zbiorowym i ze względu na ilość wozokilometrów nie stać nas na dużo droższą komunikację miejską.
Jaki model transportu przyjęliście? Żeby jak najszybciej dowieźć ludzi do centrum Pruszcza?
Niestety, nie. Ludzie oczekują bezpośredniego dojazdu od razu do Gdańska, dlatego część linii musieliśmy skierować właśnie tam. Dopłacamy przewoźnikowi za odcinki biegnące na terenie gminy, ale Gdańsk tych linii na swoim terenie nie finansuje, bo wychodzi z założenia, że ZTM zapewnia mieszkańcom wystarczający transport. Dlatego wysokość naszych dopłat do wozokilometra uwzględnia fakt, że linie muszą być dla przewoźnika rentowne. Dziś szukamy sposobów, żeby z jednej strony rozbudowywać transport zbiorowy, a z drugiej go popularyzować. Mamy pomysł na wytyczenie buspasów, żeby autobusy nie stały w korkach, wtedy liczba pasażerów byłaby jeszcze większa.
Bylibyście chyba pierwszą gminą wiejską w Polsce z buspasami.
Główne trasy prowadzące do Gdańska to drogi powiatowe i wojewódzkie, dlatego będziemy prowadzić rozmowy na ten temat z ich zarządcami. Buspasy to najlepszy sposób, żeby do miasta nie wpływały takie ilości samochodów, którymi w 90 proc. przypadków podróżuje tylko jedna osoba. Mamy jeszcze jeden pomysł na usprawnienie komunikacji. Planujemy rewitalizację linii kolejowej z Pruszcza przez Straszyn, w kierunku Kartuz. Szynobus cieszyłby się zainteresowaniem, bo podróże w godzinach szczytu by się skróciły. Mamy już studium wykonalności na pierwszy odcinek trasy, zobaczymy, czy w nowym okresie programowania unijnego uda się pozyskać pieniądze.
Kolej jest zainteresowana tym przedsięwzięciem?
Prowadziliśmy rozmowy z PKP PLK. Ta linia nie została formalnie zlikwidowana, jedynie zawieszono na niej przewozy, to ułatwiłoby rewitalizację, bo ma właściciela. PKP nie mówi nam nie. Ale jest warunek: gros pieniędzy musi pochodzić z Unii. Cały czas szukamy sposobów na rozwój sieci transportowej, bo drogi mamy w niezłym stanie, ale ruch jest bardzo duży. 65 proc. dróg w naszej gminie ma nawierzchnię asfaltową albo z kostki betonowej. Spory odsetek został utwardzony tymczasowo, np. płytami. Dróg gruntowych jest zaledwie kilka procent, głównie tam, gdzie pojawiają się nowe inwestycje mieszkaniowe. Ludzie sprzedają działki pod budowę domów, a my nie jesteśmy w stanie wybudować im drogi od razu. Mamy też inny problem – część dróg jest prywatnych, ludzie chętnie kupują udziały w drogach, a potem pytają: dlaczego mamy je budować? Dlatego rada gminy przyjęła uchwałę, że jeśli prywatni współwłaściciele wybudują drogę, wtedy gmina przejmuje ją w eksploatację, żeby ich odciążyć.
Wraz z napływem mieszkańców nasila się presja na rozwój bazy oświatowej. W jakim ona jest stanie?
Z tej dziedziny możemy być dumni. Od 2002 roku, odkąd objęłam stanowisko wójta, bardzo mocno postawiliśmy na rozwój oświaty, wykorzystując wszystkie dostępne źródła finansowania. Nasze placówki to w większości były szkółki wiejskie, dzieci uczyły się w złych warunkach, na przykład w metalowych kontenerach przywiezionych z zaplecza budowy elektrowni w Żarnowcu. Niektóre szkoły mieściły się w stuletnich budynkach. Były tylko dwie sale gimnastyczne na osiem placówek. Dziś szkół jest tyle samo, ale sale ma aż siedem.
Czyli nie było potrzeby likwidacji małych wiejskich szkół?
Zlikwidowaliśmy tylko jedną, w Rokitnicy, uczyło się tam 36 dzieci w klasach 0–4. Udało nam się zawrzeć umowę społeczną z mieszkańcami, że wybudujemy im świetlicę, a dzieci przeniesiemy do bardzo pięknej i nowoczesnej szkoły w sąsiedniej miejscowości. Dziś z naszych placówek oświatowych jestem niezwykle dumna. Do tych największych, w Straszynie i Rotmance, chodzi ponad 800 uczniów. Ale mamy też mniejsze, w Wojanowie jest tylko 170 uczniów. To nowoczesne i dobrze wyposażone obiekty, zapewniające znakomite warunki nauki, a nauczycielom – efektywną pracę. Jednak koszty prowadzenia oświaty są ogromne, mimo że wszystkie budynki zostały poddane termomodernizacji, albo wybudowaliśmy je w nowoczesnych technologiach. Wydatki bieżące rosną nam lawinowo.
Subwencja nie wystarcza na prowadzenie szkół?
W 2020 roku wyniesie 33 mln zł, podczas gdy utrzymanie szkół szacujemy na 74 mln. Koszty bieżące w porównaniu z 2019 rokiem wzrosną o 11 mln zł, tymczasem subwencja o około 2 mln. Nie zgadzam się z argumentami, że takie dysproporcje pomiędzy subwencją a wydatkami wynikają z niezaradności samorządów, chętnie bym się tej zaradności od pana ministra nauczyła. Koszt oświaty jest pochodną inwestycji w jej jakość, a my bardzo mocno stawiamy na poziom nauczania. Większość naszych nauczycieli ma stopień nauczyciela dyplomowanego, a w każdej szkole pracuje pedagog i psycholog.
Na rozwój oświaty gmina pozyskuje środki zewnętrzne?
Oczywiście. W 2016 roku przystąpiliśmy do dużego projektu edukacyjnego pod nazwą „Wsparcie procesu kształtowania kompetencji kluczowych u uczniów poprzez wdrożenie kreatywnych i innowacyjnych form i metod nauczania w szkołach gminy Pruszcz Gdański”. Adresowany był do uczniów szkół podstawowych i gimnazjalnych oraz nauczycieli, a jego głównym celem było podniesienie u uczniów kompetencji kluczowych, które ułatwią im start w życie zawodowe bądź kontynuację nauki. Szkoły doposażyliśmy w pomoce dydaktyczne, sprzęt komputerowy i audiowizualny, nowe wyposażenie trafiło do pracowni przedmiotowych. W ramach projektu organizowane były dodatkowe zajęcia z matematyki, informatyki, nauk przyrodniczych, języków obcych, prowadzone metodą badawczą, projektową i warsztatową. Uczniowie jeździli na wycieczki, żeby bezpośrednio pogłębiać swoją wiedzę. Odwiedzili na przykład Centrum Hewelianum w Gdańsku, Bałtycki Festiwal Nauki, oceanarium w Gdyni. Poznawali tajemnice rezerwatu Ptasi Raj w Górkach Wschodnich na Wyspie Sobieszewskiej. Ale równie ważnym filarem projektu było podniesienie kompetencji nauczycieli. Powstały grupy wsparcia dla nich, byli dodatkowo szkoleni. Niektóre grupy przetrwały do dziś, nauczyciele spotykają się, wymieniają doświadczeniami.
W praktyce nie było z tym problemu? Nauczyciele zazwyczaj narzekają na brak możliwości samokształcenia, ale mając taką szansę wielu niechętnie z niej korzysta, bo to wymaga dodatkowej aktywności.
Była grupa, która zareagowała bardzo entuzjastycznie, ale byli i tacy, których trzeba było przekonywać do udziału w projekcie. Zaczęliśmy od spotkań z dyrektorami szkół, oni wskazywali, jakie bloki tematyczne najbardziej nauczycieli interesują, odbyły się dyskusje na forum rad pedagogicznych. Nagrodami za udział w kursach doszkalających były tablety, które na koniec przechodziły na własność nauczycieli. System zachęt zadziałał. Projekt miał jednak kilka trudnych elementów. Jego operatorem musiał być podmiot zewnętrzny, ale to dyrektorzy zmuszeni byli wykonać ogromną pracę: wyselekcjonować uczniów ze specjalnymi potrzebami edukacyjnymi i tych, którym warto zaoferować dodatkowe zajęcia rozwijające. Trzeba było pozyskać zgody od rodziców 900 uczniów, odbyć z spotkania z nimi, odpowiedzieć na szereg trudnych pytań. Efekty ich pracy „skonsumował” zaś operator – wyłoniona w konkursie organizacja pozarządowa, która okazała się dla nas bardzo trudnym partnerem. Ale mimo wszystko opłacało się podjąć wysiłek.
Jakie konkretnie są efekty tego projektu?
Realizowany był przez dwa lata. Ewaluacja pokazała, że kompetencje dzieci uczestniczących w programie wzrosły średnio o 20 procent. Nauczyciele poznali nowe metody dydaktyczne, a efekty świetnie widać w nauce języków obcych. Wcześniej docierały do nas komentarze, że dzieci uczą się języków od wielu lat, ale ich praktyczne umiejętności są nieadekwatne do poświęconego czasu, co więcej, kompetencje językowe ich rówieśników z Zachodu zazwyczaj były wyższe. Dziś coraz częściej słyszymy, że nauka jest bardziej efektywna. Elementem projektu były warsztaty sensoryczne, kupiliśmy specjalną pracownię, przeszkoliliśmy nauczycieli, ta pracownia cały czas funkcjonuje w szkole w Rotmance. Wyposażyliśmy też wszystkie szkoły w pomoce do nauki podstaw programowania i robotyki. Zewnętrzna firma prowadzi dziś dla chętnych uczniów zajęcia, gmina finansuje je w 60 proc., pozostałą część płacą rodzice, ale to wydatek na poziomie 70 zł miesięcznie. Mając dobrze przygotowaną młodzież, już dwukrotnie zorganizowaliśmy międzynarodowy turniej robotyki z udziałem reprezentacji Niemiec, Węgier, Hiszpanii i Czech, nasze zespoły dostały bardzo wysokie oceny. Nasi uczniowie wyjeżdżają na zawody za granicę, byli w Hiszpanii, na Słowacji, wkrótce jadą do Estonii, jedna grupa była nawet w Chinach. Obserwowałam takie konkursy, potencjał uczniów jest ogromny, żeby jednak zobaczyć efekty, trzeba wcześniej zainwestować w kompetencje nauczycieli i doposażyć placówki. Ale oprócz sukcesów mamy także trudne wyzwania.
Jakie?
Zdarza się, że problemy niektórych naszych dzieci przekraczają możliwości i umiejętności pedagogów i psychologów. Chcemy zatrudnić psychiatrę dziecięcego, który pomoże rodzicom i dzieciom rozwiązać te najtrudniejsze sprawy.
Gmina zamierza zatrudnić psychiatrów na etat?
Nie do końca. Chcielibyśmy nawiązać współpracę z organizacją pozarządową, która ma doświadczenie w takim zakresie. Starostwo powiatowe prowadzi w Pruszczu poradnię psychologiczno-pedagogiczną – moglibyśmy też udzielić starostwu pomocy finansowej i w ośrodku przyjmowałby psychiatra świadczący usługi na rzecz naszych dzieci. Mieszkańcy w gminach wiejskich nie mają takich możliwości znalezienia wsparcia, jak w dużych miastach, gdzie działa dużo organizacji oferujących pomoc, samorządy muszą więc bez oglądania się na innych szukać dobrych rozwiązań.
Gmina jest członkiem Obszaru Metropolitalnego Gdańsk Sopot Gdynia. Jakie korzyści odnosi z tej przynależności?
Wspólnie realizujemy projekty z dziedziny transportu, powstają na przykład komunikacyjne węzły integracyjne. Organizujemy wspólne przetargi na dostawę mediów, przede wszystkim energii elektrycznej, gazu i usług pocztowych, dzięki czemu uzyskujemy znaczące oszczędności. Był projekt związany z budową szlaków kajakowych. No i wspólnie wybudowaliśmy metropolitalną szkołę podstawową. Jest takie miejsce, gdzie trzy gminy – Kolbudy, Gdańsk i Pruszcz Gdański – mają punkt styczny. Na terenie każdej z nich rozwinęło się budownictwo wielorodzinne. Stawianie trzech osobnych placówek szkolnych byłoby drogie i nierozsądne. Podjęliśmy decyzję o współpracy. Szkoła powstała w miejscowości Kowale dzięki pieniądzom trzech samorządów, bo od rządu nie uzyskaliśmy żadnej dotacji. Kosztowała ponad 45 mln zł, a udział poszczególnych stron wyniósł: 35,19 proc. – Kolbudy, 27,49 proc. – gmina Pruszcz Gdański, 37,32 proc. – Gdańsk. Przed rokiem naukę rozpoczęło tam blisko 800 uczniów. W tym roku oddana została sala gimnastyczna. To był trudny projekt, pierwszy tego typu w Polsce, bo formalnie metropolii na Pomorzu nie ma, gminy współdziałają jako członkowie stowarzyszenia. Ubolewamy, że do tej pory ustawodawca nie przygotował dla naszego obszaru ustawy analogicznej do tej na Śląsku, a bardzo o to zabiegaliśmy.
Metropolia przede wszystkim ułatwiłaby wam planowanie i organizowanie transportu zbiorowego.
A to dziś nasza największa potrzeba. Gdyby budżet metropolii na ten cel wynosił 200 mln zł, bo w takiej wysokości go szacujemy, można by rozpocząć prace nad ujednoliceniem systemów transportowych. W całym regionie brakuje autobusowych linii międzypowiatowych, a nie ma ich dlatego, że nie ma pieniędzy ani systemu planowania. Na razie samorządy próbują działać bez metropolii. Marszałek pomorski zainicjował utworzenie spółki InnoBaltica, która ma opracować zintegrowany system opłat za podróże środkami transportu różnych przewoźników i na terenie różnych gmin. Współpracujemy ze sobą w wielu dziedzinach, ale metropolia jako ustawowo zdefiniowana jednostka administracyjna przyspieszyłaby wiele ważnych dla nas procesów.