Wiem, że pan biega i to półmaratony. Jakieś sukcesy w tej dziedzinie?
Raczej nie. Traktuję to jako przygodę i sposób na naładowanie organizmu oraz odstresowanie. Praca samorządowca nie należy do najłatwiejszych. Nawet gdy jestem na jakiejś konferencji, to staram się mieć ze sobą buty do biegania i strój. Biegałem wokół Rynku w Krakowie, czy wokół lotniska w Warszawie.
Ale jakie starty ma pan na koncie?
Dosłownie w kilku biegach, w tym w Półmaratonie Poznańskim dwa lata temu. Ale już w zeszłym roku, choć się zapisałem, nie mogłem pobiec. Problemem jest brak czasu, na tego typu biegi trzeba zapisywać się z dużym wyprzedzeniem, a burmistrzowi trudno przewidzieć, czy coś mu nie wypadnie. W pracy samorządowca planowanie takiej rozrywki jest trudne, a bez tego start jest niemożliwy. Pozostaje więc bieganie krajoznawcze. W samotności.
Jakie tradycje sportowe ma pana gmina?
Mamy właściwie tylko jeden klub piłkarski „Leśnik Margonin”, zawodnicy grają w lidze międzyokręgowej. Fajne jest to, że szkolenie odbywa się od przedszkola, oraz że w zespole na jedenastu zawodników pierwszego składu ośmiu jest z naszej miejscowości. Wcześniej bywało różnie. Zdarzało się tylko dwóch z Margonina, a reszta była z całego województwa. Takie zaciężne wojsko.
Ale grali na wyższym poziomie?
Tak, w IV lidze, ale to było kosztowne i wcale nie dawało takiej satysfakcji. W małej miejscowości nie chodzi o poziom ligowy, ale żeby dać możliwość rozwoju młodzieży i zadośćuczynić chęci reprezentowania gminy przez mieszkańców.
Położenie nie daje wam jakiejś specjalnej przewagi. Nie jesteście gminą ani typowo turystyczną, ani podmiejską, ani górniczą. Gdzie szukacie swojej szansy?
Margonin leży w północno-wschodniej Wielkopolsce, około 80 km od Poznania i 60 km od Gniezna. Do dróg krajowych mamy 11 i 20 km. Omija nas przez to wielu inwestorów, bo oczekują lepszej komunikacji, ale dajemy sobie radę.
Mamy największą farmę wiatrową w Polsce. Na terenie gminy stoi aż 60 wiatraków. Pracują od 10 lat. Z tytułu obiektów produkujących zieloną energię co roku do budżetu gminy wpływa 6 mln zł – z podatku od budowli, budynków i opłat za kable, które są w ziemi.
Poznań i Wielkopolska to dla was ważny punkt odniesienia?
Wielkopolska ma swoją markę. Polaków w zaborze pruskim cechowała gospodarność. My sami nie zawsze to widzimy, bo wydaje nam się to naturalne, ale przyjezdni od razu to zauważają.
Nas – mam na myśli Warszawę – tradycyjnie interesowały bardziej zrywy powstańcze, niż przedsiębiorczość.
Jeśli mówimy o zrywach, to nie można nie wspomnieć o bohaterach Powstania Wielkopolskiego, szczególnie tych pochodzących z terenu gminy. W naszej miejscowości, która w tamtym czasie liczyła 2 tys. mieszkańców, był ogromny potencjał do walki z niemieckim zaborcą. Na cmentarzu w Margoninie znajdują się groby 109 mieszkańców, którzy brali udział w powstaniu. Oczywiście, nie wszyscy zginęli w walkach, jednak byli ich czynnymi uczestnikami. Ponadto na terenie naszej gminy, pod Radwankami, odbyła się jedna z najkrwawszych bitew powstania na północnym froncie. W 99. rocznicę powstania odsłoniliśmy pomnik powstańców z nazwiskami wszystkich mieszkańców, którzy brali w nim udział. Pomnik nawiązuje też do historii fortelu, który wymyślili powstańcy z Margonina. Przebrali się za Niemców uciekających przed Polakami i po przeprawieniu się przez rzekę spalili jedyny most w tej okolicy, czym zatrzymali ofensywę sił niemieckich z garnizonu w Pile.
W Margoninie, oprócz historii powstania, żywa jest pamięć o Józefie Wybickim. Mieszkał przez jakiś czas w Margoninie?
Ożenił się tutaj. Jego małżeństwo z mieszkanką Margonina trwało dwa lata. Na terenie gminy jest wiele miejsc i pamiątek nawiązujących do tamtych wydarzeń.
Mimo dość krótkiego małżeństwa to dla Margonina ważna historia. Jest jakoś widoczna?
Myślę, że tak. Choćby w taki sposób, że w Polsce dopiero teraz mówi się o potrzebie śpiewania i przypominania sobie dalszych zwrotek hymnu, a my to robimy od dawna. W szkołach staramy się wymagać znajomości całego Mazurka Dąbrowskiego. Nie tylko ze względu na postać autora tekstu, związanego z naszą gminą, ale i pojawiający się w trzeciej zwrotce Poznań. Tylko dwa miasta są wymienione w hymnach europejskich krajów: Marsylia i właśnie stolica Wielkopolski. Trudno, byśmy jako Wielkopolanie o tym nie pamiętali.
Wróćmy do inwestorów. Wspomniał pan, że Margonin nie ma renty położenia, więc co jest waszą mocną stroną?
Mamy największą farmę wiatrową w Polsce. Na terenie gminy stoi aż 60 wiatraków. Pracują od 10 lat. Z tytułu obiektów produkujących zieloną energię co roku do budżetu gminy wpływa 6 mln zł – z podatku od budowli, budynków i opłat za kable, które są w ziemi. Przy całym budżecie gminy, wynoszącym ok. 40 mln zł, to ogromna kwota. Dzięki temu w ostatnich latach udało nam się wybudować 20 km dróg i tyle samo ścieżek rowerowych. Obecnie wzdłuż wszystkich odcinków dróg wojewódzkich na terenie gminy biegną ścieżki rowerowe. Postawiliśmy na turystykę i wybudowaliśmy nad jeziorem, które dzierżawimy, kompleks pięciu zjeżdżalni z wodnym placem zabaw. Kosztowało to ponad 2 mln zł, ale sporą kwotę otrzymaliśmy w formie dofinansowania i z innych mechanizmów optymalizujących. W efekcie do niewielkiego miasteczka potrafi, przy dobrej pogodzie, w weekendy, przyjeżdżać nawet 3 tys. osób dziennie.
Nie dotknęły was zmiany w ustawach dotyczących wiatraków?
Gminy różnie do tego problemu podchodziły. Jestem wiceprzewodniczącym Stowarzyszenia Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej i mogę powiedzieć, że nawet w samym związku różnie interpretowano przepisy. W Margoninie uważaliśmy, że wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść podatnika, dlatego nigdy nie podnosiliśmy problemu wysokości podatku dla inwestorów. W efekcie nie mieliśmy problemu ze zmianami i nie musieliśmy zwracać podatku po kolejnej zmianie ustawy*, czy zmianie linii orzeczniczej sądów.
A inne problemy związane ze zmianami przepisów dotyczących farm wiatrowych? W gminie jest jeszcze miejsce na nowe wiatraki?
Niestety, nie. Jesteśmy małą gminą. Nie ma miejsca na kolejne turbiny. Ale w sąsiedniej gminie w ostatnich latach wstrzymano inwestycję i mimo pozwolenia na budowę inwestor zastanawia się, czy ma realizować przedsięwzięcie. Wiatraki to wieloletnia inwestycja, która zaczyna się zwracać po kilkunastu latach. Przedsiębiorcy muszą mieć pewność, że nagłe i nieprzewidywalne zmiany przepisów nie uderzą w ich biznes.
Jak właściciel farmy wiatrowej trafił do waszej gminy?
To było jeszcze zanim zostałem burmistrzem, ale wiem, że proces inwestycyjny trwał wiele lat (Janusz Piechocki w latach 2006–2010 był radnym powiatu chodzieskiego – przyp. red). Przez dwa lata trwały pomiary wiatru na terenie gminy, przez kolejne cztery lata budowano farmę. Ma działać przez 25 lat, czyli zostało jeszcze 15.
Mieszkańcy nie protestowali przeciw tak dużej ingerencji w krajobraz? Nie obawiali się hałasu?
Nie mieliśmy zdecydowanych przeciwników. Większość dopytywała wręcz, kiedy wreszcie wiatraki się pojawią. Trzeba pamiętać, że zyski czerpią też właściciele nieruchomości, na których wiatraki są wybudowane. 60 turbin stoi na działkach 55 mieszkańców. Myślę, że do tych osób wpływa około 1 mln zł rocznie z tytułu dzierżawy. Co do hałasu, to nie jest uciążliwy. Hałas jest w Warszawie, niezależnie od pory dnia i miejsca. To w ogóle nieporównywalna skala.
Ale wiatraki nie stoją głównie na działkach radnych? NIK kiedyś zarzuciła gminom, że powstają one głównie na terenach osób zaangażowanych w proces decyzyjny.
Trudno mi odpowiadać za ówczesną procedurę planistyczną, bo w niej nie uczestniczyłem. W każdym razie wiatraki nie stoją na działkach obecnych radnych.
A inni inwestorzy?
Na terenie gminy działa jedna z największych palarni kawy w Polsce. Są też dwa zakłady produkujące papier, kilka firm transportowych, a także wiele mniejszych przedsiębiorstw. Bezrobocia właściwie nie ma.
Palarnia kawy to polska firma?
Na początku lat 90. założył ją mieszkaniec naszej gminy, ale po kilkunastu latach sprzedał aktywa i dziś palarnia jest własnością jednego z największych koncernów na świecie. Produkuje u nas kawę, która ma znaczący udział w rynku.
A jak się rozwija Stowarzyszenie Gmin Przyjaznych Energii Odnawialnej?
Należy do niego 35 gmin w różny sposób powiązanych z odnawialnymi źródłami energii. Chcielibyśmy przyciągnąć więcej członków, bo wtedy będziemy poważną siłą. Oczywiście nie wszystkie gminy mają wiatraki. Są też takie, które stawia na fotowoltaikę, elektrownie wodne, biogazownie czy gminy, które chcą dopiero wejść w OZE, ale nie mają jeszcze żadnych doświadczeń. Dzielimy się z nimi wiedzą, pomagamy sobie w codziennych kontaktach z inwestorami. Raz na kwartał spotykamy się u jednego z członków stowarzyszenia. Bierzemy też udział w pracach komisji sejmowych i konferencjach.
*Chodzi o nowelizację ustawy z 7 czerwca 2018 r. o odnawialnych źródłach energii oraz niektórych innych ustaw. Dzięki niej właściciele farm wiatrowych ponownie mogli płacić niższy podatek od nieruchomości. Nowe prawo wprowadzono z mocą wsteczną, przez co niektóre gminy musiały zwrócić pieniądze wpłacone od początku roku 2018 roku. Ustawa przywróciła zasady opodatkowania elektrowni wiatrowych, jakie obowiązywały przed 2017 r. Podatek od nieruchomości nie jest naliczany od technicznych elementów elektrowni, na przykład łopat czy wieży, lecz tylko od części budowlanych.