Kiedy przed samorządowcami stawia się alternatywę: bogaty budżet albo zamożni mieszkańcy, to jest to realny dylemat strategiczny czy pozorna sprzeczność?
Zamożny samorząd, to przede wszystkim zamożni mieszkańcy. To od ich sytuacji ekonomicznej zależy, ile pieniędzy jest w miejskiej kasie. To oczywista zależność. Pieniądze z budżetu pozwalają z kolei rozwijać miasto i zaspokajać potrzeby obywateli. Ostatnie decyzje rządu dotyczące zmian w podatku PIT, poniekąd oczekiwane w tych trudnych czasach przez Polaków, znacznie uszczuplą budżety samorządów. Spowoduje to problemy dla wielu gmin i to nie tylko z uchwaleniem budżetów prorozwojowych, ale wręcz z ich spięciem bez subwencyjnego wsparcia ze strony rządu. Rozmawialiśmy o tym z wiceministrem finansów Sebastianem Skuzą podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego. Przedstawiciele samorządów ponad wszelkimi podziałami mówili jednym głosem. Wprawdzie minister Skuza obiecywał, że subwencje będą równoważyły straty, ale przecież subwencja nie jest stabilnym dochodem własnym. Zawsze będzie zależała od woli politycznej konkretnego rządu. Poza tym subwencja zaburzy relację pomiędzy pracą samorządowców w zakresie aktywizacji lokalnej gospodarki a zamożnością mieszkańców i wysokością budżetu. To będzie oznaczało powrót do czasów, gdy o budżecie danego miasta decydowała partia rządząca.
Czy istnieje szansa na powrót do nieskrępowanego przepisami władztwa gmin w sprawach o znaczeniu lokalnym, bo klauzule generalne zapisane w ustawie o samorządzie gminnym zostały praktycznie uchylone przez potop legislacyjny i sędziokrację?
Władza centralna powinna dostrzec w samorządach zarówno partnera, jak i realną siłę wspierającą rozwój Polski. Ten rozwój jest możliwy tylko dzięki samorządom. Widać to choćby na przykładzie tego, jak sprawnie samorządy poradziły sobie z udzielaniem pomocy dla uchodźców. Stworzenie warunków do zaopiekowania się uciekinierami z Ukrainy powinno być zadaniem rządu. Wojewoda scedował jednak ten obowiązek na samorządy. Już w czwartek 24 lutego, pierwszego dnia wojny, rozpoczęliśmy zbiórkę darów dla uchodźców, a pierwsi uchodźcy z Żytomierza dotarli do Płocka następnego dnia. Natomiast jedynym dokumentem, który upoważniał nas do działania, było polecenie wojewody mazowieckiego wydane w nocy z piątku na sobotę, z 25 na 26 lutego. Działaliśmy przede wszystkim z potrzeby serca, co jest naturalnym odruchem, gdy ma się do czynienia z ludźmi, którzy stracili wszystko wskutek wojny. Dlatego uważam, że danie samorządom swobody w wielu przestrzeniach przyniesie dobre efekty, tak samo jak w tej sytuacji.
Ale podejmując działanie w odruchu serca zapewne niektórzy z samorządowców złamali prawo, bo podjęli działania bez podstawy prawnej i być może ponieśli wydatki nie mając odpowiednich środków na ten cel w budżecie. Gdyby działały klauzule generalne, obecność uchodźców w mieście byłaby wystarczającą przesłanką do podjęcia działań.
Nie znam żadnego przypadku, aby samorządowcy działali poza prawem. Zdajemy sobie sprawę, że gdy skończy się wojna w Ukrainie, nasze działania będą poddane wszelkiego rodzaju kontrolom. Zwłaszcza jeśli chodzi o wydatkowanie środków. Tym razem podstawą do udzielania pomocy obywatelom Ukrainy było dla nas wspomniane polecenie wojewody. Ale z pewnością łatwiej byłoby podejmować działania zarówno w sprawie uchodźców, jak i w wielu innych dziedzinach, gdyby klauzule generalne funkcjonowały. Uważam, że jest szansa, aby tę sytuację zmienić, ale konieczne jest większe zaufanie rządzących do samorządu.
Czy ustrój władz samorządowych jest dziś optymalny, skoro niektórzy z prezydentów wielkich miast nie chodzą nawet na sesje rady? Jakie są pana zdaniem blaski i cienie ewolucji organów gminy w minionym 30-leciu?
Od 12 lat, kiedy pełnię funkcję prezydenta, inne obowiązki sprawiły, że dwa razy nie uczestniczyłem w sesji rady miasta. Obecność na sesji jest ważna i nie sądzę, by któremukolwiek prezydentowi funkcja przeszkadzała we wzięciu udziału w obradach. To powinność wynikająca z szacunku zarówno dla radnych, jak idla mieszkańców, którzy i prezydenta, i radnych wybrali. Rzeczywiście, w ciągu tych lat od reaktywowania samorządów w Polsce nastąpiły spore zmiany w ich funkcjonowaniu. Dotyczy to także postrzegania swojej roli przez radnych. Pamiętam czasy, gdy sam byłem radnym. Sesje i posiedzenia komisji trwały dłużej i więcej debatowano o sprawach miasta. Pandemia i praca zdalna zmieniły sytuację na tyle, że powrót do czasów, gdy o problemach miasta się rozmawia, stał się już problemem palącym. Potrzeba więcej otwartych rozmów, także z udziałem mieszkańców. Jednym z pozytywnych przykładów zmian było wprowadzenie budżetów obywatelskich. Zaczęło się od Sopotu, potem był Płock i kolejne miasta. W końcu budżety obywatelskie stały się obligatoryjne. Obecnie poprzez tę instytucję mamy możliwie najszerszą partycypację mieszkańców w sprawowaniu władzy. W minionym trzydziestoleciu dochodziło do wielu zmian w ustroju samorządów, można o tym rozmawiać, ale wydaje mi się, że będzie to dyskusja akademicka. Dla mnienajważniejszy jest bezpośredni kontakt prezydenta i radnych z mieszkańcami, jak największe zaangażowanie mieszkańców w radach osiedli i ich powszechny udział w kształtowaniu budżetu obywatelskiego. To jest przyszłość samorządu i w tym kierunku powinniśmy zmierzać.
Która z postaw, deliberatywna czy dyrektywna, powinna być bliższa władzom lokalnym i jak powinny być budowane relacje samorząd – NGO?
Powiem krótko: otwarta postawa partnerska. Odwołam się tylko do ostatnich wydarzeń. Bez niesamowitego zaangażowania stowarzyszeń, fundacji nie bylibyśmy w stanie zorganizować tak wspaniałej pomocy kobietom i dzieciom, które uciekły z Ukrainy z powodu wojny. Tylko współpraca umożliwi rozwój społeczeństwa obywatelskiego i tym samym pomoże w rozwoju miasta. Dzięki takiej postawie możliwy jest efekt synergii. Wspólnie możemy zrobić więcej na rzecz naszych wspólnot.
Gdzie są granice konfliktu politycznego państwo – rząd – samorząd, jakie są obszary współpracy i porozumienia w administracji publicznej w warunkach, kiedy rząd pozostaje nieprzychylny dla samorządu?
Uważam, że takiego konfliktu w ogóle nie powinno być. Dobrze, że to pan powiedział, iż rząd jest po prostu antysamorządowy. To prawda, że działa przeciwko nam w wielu obszarach i że to nie podoba się samorządowcom. Podkreślają, że nie chcieli wchodzić w politykę, ale to ona bardzo mocno weszła w samorząd. Ta nieprzychylna polityka rządu zmusiła samorządowców do reakcji obronnej. W efekcie najaktywniejsi zgromadzili się w jednym dużym stowarzyszeniu TAK! Samorządy dla Polski, które dzisiaj jest głosem ponad 95 proc. samorządowców.
Oczywiście, jest możliwe i nawet konieczne znalezienie pola do współpracy i to szczególnie z perspektywy rządu. Samorząd zawsze będzie dbał o swoich mieszkańców, chyba że rząd odbierze mu kompetencje i pieniądze. Widać to było chociażby ostatnio, gdy do naszego kraju docierali uchodźcy z Ukrainy, a rząd nie był w stanie poradzić sobie bez samorządów i mieszkańców. Tu pojawiło się pole współpracy, co podkreśla wielu samorządowców, pokazując postawę wiceministra MSWiA Pawła Szefernakera i wojewodów. Ale do tanga trzeba dwojga i tak długo, jak rząd będzie widział w samorządowcach wroga, musi się liczyć z tym, że nie będą oni biernie czekać. Nadal będziemy mówić głośno o złych decyzjach. Jestem przekonany, że nasz głos będzie coraz silniejszy, bo mówimy razem jako ruch TAK! Samorządy dla Polski.
Jakie perspektywy widzi pan dla rozwoju samorządu w Polsce, uwzględniając, że obecny rząd nie będzie trwał wiecznie?
Musi zmienić się postawa rządu wobec samorządów albo sam rząd. Jako ruch TAK! Samorządy dla Polski wskazaliśmy kilka problemów, o których rozmawiamy z partiami opozycyjnymi. Jestem przekonany, że w atmosferze współpracy i porozumienia będzie można wypracować takie mechanizmy, które pozwolą rozwijać się samorządom, a poprzez samorządy także Polsce.