W samorządach

Referendalna gorączka zaczyna ogarniać cały kraj

Politolodzy twierdzą, że łatwiej pozbyć się politycznego konkurenta w referendum niż wygrać z nim w wyborach. Tym bardziej, że jak pokazują statystyki dążenie do referendum się zwyczajnie się opłaca. Lwia część wójtów czy burmistrzów wybranych we wcześniejszych wyborach wygrywa potem normalne wybory

Cała Polska, a w zasadzie wszystkie media żyły referendum w Elblagu, a potem wyborami. Za inicjatywą referendalną stał co prawda komitet Wolny Elbląg, związany z lokalnymi strukturami Ruchu Palikota, jednak w zbiórkę podpisów włączyli się przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości. Ten fakt w połączeniu z dołującymi sondażami rządzącej partii (której członkiem był również prezydent Elbląga Grzegorz Nowaczyk) spowodowały, że warmińsko-mazurskie miasto przykuło uwagę. Media zrobiły z tego swoiste prawybory do Sejmu, traktując Elblag jak papierek lakmusowy politycznych sympatii i antypatii Polaków. Do Elbląga zjeżdżali politycy z pierwszych stron gazet, namawiali do głosowania na swoich kandydatów.

 

Nie cichnie też wrzawa wokół próby odwołania prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz Waltz, a referendum jest już niemal pewne. Inicjatorom jest grupa pod nazwą Warszawska Wspólnota Samorządowa, wspierana przez PiS, Ruch Palikota, Solidarną Polskę i Republikanów Przemysława Wiplera. Udało im się zebrać 232 tys. podpisów. Teraz trwa ich weryfikacja. Aby referendum się odbyło, ważnych podpisów musi się uzbierać 133,5 tysiąca. Czy tyle jest, dowiemy się najpóźniej 21 sierpnia.

 

Stolica jest dla Platformy Obywatelskiej (której wiceszefową jest Hanna Gronkiewicz Waltz) na tyle ważna, że w sprawie referendum wypowiadają się najważniejsze osoby w państwie. Premier Donald Tusk zasugerował, żeby poparcie dla pani prezydent najlepiej wyrazić zostając w domu. Prezydent Bronisław Komorowski w wywiadzie telewizyjnym dał do zrozumienia, że w referendum udziału nie weźmie. Opozycja od razu zinterpretowała te wypowiedzi jako nawoływanie do bojkotu głosowania. Bo o ważności referendum rozstrzyga frekwencja. 

 

Problematyczna frekwencja

W kadencji 2006-2010 mieliśmy 60 zarządzonych i przeprowadzonych referendów dotyczących odwołania organu wykonawczego samorządu terytorialnego przed upływem kadencji. Ale tylko 23 proc. z nich (dokładnie – 14) było ważnych. W pozostałych nie udało się uzyskać minimum frekwencji, wynoszącego 3/5 ogółu mieszkańców biorących udział w wyborze odwoływanego organu.

 

A frekwencja była zróżnicowana. Najwyższą uzyskano w gminie Bałtów (woj. śląskie)  – ponad 69 proc. Ten wynik był zbliżony do frekwencji w tamtejszych wyborach samorządowych w 2006 r. (65,83 proc.) oraz 2010 r. (70,66 proc.). To ewenement, gdyż zazwyczaj frekwencja w referendach lokalnych oscyluje w granicach 30 proc. i niżej.

 

Na drugim biegunie był Lubin, w którym w referendum w sprawie odwołania prezydenta w 2009 r. wzięło udział raptem 2,49 proc. uprawnionych. Rok później, w wyborach samorządowych na nowego prezydenta Lubina głosowało nieco ponad 43 proc. mieszkańców.

 

W obecnej kadencji odbyły się już 74 referenda w sprawie odwołania wójta, burmistrza i prezydenta. Z czego jedynie 9 było ważnych i zakończyło się odwołaniem organu wykonawczego. Warto pamiętać, że kadencja jeszcze trwa. Już teraz na sierpień i wrzesień jest zapowiedzianych około 10 kolejnych.

 

Jedna z najniższych frekwencji była w gminie Jeleśnica (woj. śląskie) – 3,39 proc., najwyższą może pochwalić się gmina Lewin Kłodzki – ponad 48 proc.  Średnia wyniosła nieco ponad 15 proc.

 

Wyjątek potwierdza regułę

Na dwie kadencje samorządowe przypadło tylko jedno referendum, które mimo że ważne, zakończyło się klęską wnioskujących – prezydent pozostał na stanowisku. Chodzi o Sopot i Jacka Karnowskiego w maju 2009 r. 62 proc. głosujących opowiedziało się przeciw jego odwołaniu. Dlatego paradoksalnie referendum umocniło jego pozycję, gdyż wygrał on kolejne wybory na prezydenta.

 

Ciekawa sytuacja miała też miejsce w gminie Zgierz (woj. łódzkie). Wybrany tam w 2006 roku na wójta Zdzisław Rembisz od początku pozostawał w ostrym konflikcie z radą. Co doprowadziło do zawiązania się inicjatywy referendalnej i odwołania wójta we wrześniu 2008 roku. Jakież było zdziwienie inicjatorów referendum, gdy w przedterminowych wyborach wygrał… były wójt. Jakby tego było mało, Rembisz wygrał także w wyborach w 2010 roku pokonując przeciwniczkę Barbarę Kaczmarek, która nomen omen jako przewodnicząca rady gminy dwa lata wcześniej była jedną z inicjatorek akcji odwołania wójta.

 

Czasami referendum prowadzi jedynie do przetasowania układu sił. Tak było m.in. w Żaganiu (woj. lubuskie), gdzie burmistrz Sławomir Kowal został odwołany w lutym. Nowym burmistrzem został Daniel Marchewka – dotychczasowy przewodniczący rady miasta, którego na stanowisku z kolei zastąpił… Sławomir Kowal.

 

Komisarz też kandydat

W niektórych przypadkach nowo wybranym włodarzem zostaje komisarz, powołany przez premiera po odwołaniu poprzednika w referendum. W gminie Lubomierz (woj. dolnośląskie) Wiesław Ziółkowski jako komisarz wygrał zarówno przedterminowe wybory w 2008 roku, jak i samorządowe dwa lata później. Aby zostać komisarzem zrezygnował z mandatu radnego powiatowego. Na jego korzyść przemawiał fakt, że jako rodowity lubomierzanin był doskonale znany mieszkańcom.

 

Również w gminie Przywidz pełniący zarząd komisaryczny Marek Zimakowski wygrał w 2009 r. przedterminowe wybory już w pierwszej turze, z dwukrotnie większym poparciem niż odwołana wójt Bożena Mielewczyk-Zawada. Swój sukces powtórzył w 2010 r. zostając już kadencyjnym wójtem.

 

Przegrani nie mają szans

W większości odwołani w referendach wójtowie, burmistrzowie i prezydenci przegrywają przedterminowe wybory i nawet jeżeli startują w kolejnych, to w nich także ponoszą klęskę. W przeciwieństwie do tych, którzy wygrywają przedterminowe wybory – zdecydowana większość z nich zostaje wybrana na normalną kadencję. Tak było w gminie Przywidz, Zduńskiej Woli, Dorohusku czy Piwnicznej Zdroju.

 

Czasami mimo doprowadzenia do przedterminowych wyborów inicjatywie referendalnej nie udaje się doprowadzić do wygranej swojego kandydata. Tak było w Kłodawie, gdzie w poprzedniej kadencji pełniący obowiązki burmistrza Robert Olejniczak pokonał w wyborach popieranego przez inicjatywę referendalną Włodzimierza Sarocińskiego.

 

W przypadku odwołania urzędującego włodarza, rozpisywanie nowych wyborów wcale nie jest takie oczywiste. Zwłaszcza gdy zaplanowane w kalendarzu kadencyjne wybory są blisko. W poprzedniej kadencji zarząd komisaryczny aż do nowych wyborów w 2010 roku był sprawowany w dwóch dużych miastach: Łodzi i Częstochowie. Stąd w przypadku skuteczności referendum w Warszawie niekoniecznie przed normalnymi wyborami, które są w przyszłym roku, pojawi się nowy prezydent.

 

Bez względu na wynik referendum, jedno jest pewne. Jak za dotknięciem magicznej różyczki wzrasta aktywność zagrożonego włodarza. Jak na dłoni widać to na przykładzie prezydent Warszawy Hanny Gronkiewicz Waltz i jej konta w serwisie społecznościowym, którego przestała używać w dniu ogłoszenia wyników wyborów i które nagle po trzech latach ożyło i atakuje internautów codziennymi wpisami. Jedna z gazet ogólnopolskich napisała: „Złośliwi mówią, że referendum trzeba organizować co pół roku, wtedy rządzenie Warszawą wreszcie nabierze tempa. W ostatnich tygodniach aktywność prezydent miasta wyraźnie wzrosła”.

 

Może pół żartem, pół serio, mieszkańcy widząc takie skutki już samej akcji zbierania podpisów częściej zaczną wykorzystywać tę instytucję, żeby postraszyć widmem referendum samorządowców, którzy zapomnieli, „dla kogo tak naprawdę  pracują”.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane