W poprzednich wyborach Miasto Jest Nasze startowało samodzielnie i odniosło umiarkowany sukces – kilku radnych w dzielnicach. Na te wybory idziecie w koalicji i macie nawet kandydatkę na prezydenta Warszawy. Jak oceniacie swoje szanse?
Jest bardzo duża przestrzeń dla osób rozczarowanych Platformą Obywatelską, która rządzi w Warszawie od 12 lat, a z drugiej strony przestraszonych możliwością przejęcia władzy przez PiS. To przestrzeń dla siły progresywnej, ale nierewolucyjnej, dostrzegającej, że jest wiele spraw, które powinny wyglądać inaczej i że teraz trzeba te zaległości nadrobić. Wydaje się, że możemy wejść do rady miasta, co jest bardzo ważne, bo tam rozstrzygają się najistotniejsze sprawy. Mamy też szansę przejąć władzę w kilku dzielnicach.
To bodaj druga wyrazista próba ruchów miejskich wejścia do polityki lokalnej. Czym są ruchy miejskie, jakie mają podglebie, co chcą osiągnąć?
Podzielmy to na dwie kwestie. Jedna, to skąd się wzięły, druga, co chcą osiągnąć. Ruchy miejskie wzięły się stąd, że władze samorządowe nie stanęły na wysokości zadania. Mieszkańcy widzą, że miasta nie rozwijają się tak, jak powinny. Można przytoczyć wiele przykładów, ale by nie przywoływać Zachodu, wystarczy pojechać do Budapesztu, żeby zobaczyć, że są tam pewne rozwiązania, które nie są stosowane w naszych miastach. Polskie władze samorządowe – najczęściej wskazywane przez partie polityczne – nie dorastają do swojej roli, wydaje się im, że ich zadaniem jest rozgrywanie na arenie samorządowej interesów partyjnych, a nie rozwiązywanie problemów mieszkańców. To najlepiej widać w tym, że w debacie publicznej tematami stały się wszystkie główne postulaty ruchów miejskich. Kwestia smogu, zieleni w miastach, transportu publicznego, reprywatyzacja, planowanie przestrzenne – to tematy, które nie istniałyby, gdyby nie ruchy miejskie.
Z tego powodu nie chcecie iść z partiami politycznymi? To są duże organizacje, mają dużo pieniędzy, możliwości działania, mają stabilne grupy sympatyków i wystarczające zasoby, aby zniszczyć słabo zorganizowaną konkurencję…
…nie zgadzam się z tym! To wyborcy, a nie partie polityczne zdecydują, kto wygra wybory. Wydaje mi się, że dzisiaj wszystkie partie znajdują się w kryzysie. PiS jako partia władzy zużywa się i nadużywa władzy, którą posiada. Platforma Obywatelska jest w rozsypce, to partia, która nie potrafi znaleźć żadnej formuły na siebie oprócz bycia antyPiS-em. To nie sprawdziło się w poprzednich wyborach, które przegrali i teraz tym bardziej się nie sprawdzi. Partie lewicowe są podzielone, nie są w stanie stworzyć jednej oferty w opozycji do PIS-u i PO, za to są konkurencyjne względem siebie. Dlatego nie widzimy sensu łączenia się z jakąkolwiek partią, tym bardziej, że w wyborach samorządowych wielu ludzi chce głosować na lokalne komitety, bo uznają za pewną wartość to, że ludzie sami się zorganizowali, że dzięki temu są bardziej autentyczni i chodzi im o dobro wspólne.
Waszą koalicję tworzą różnorodne stowarzyszenia lokalne, ich postulaty są kontrowersyjne i nierzadko sprzeczne z ideami kolegów z grup tworzących koalicję. Jaka zatem jest wspólna płaszczyzna, na której opieracie współpracę?
Traktujemy miasto jako dobro wspólne, na którego straży powinny stać instytucje publiczne i sterować, w jaką stronę to dobro ma się rozwijać. Szacuję, że 90 proc. ruchów miejskich wzięło się z protestu przeciwko komercjalizacji, prywatyzacji czy reprywatyzacji przestrzeni miast. Najczęstszy schemat to decyzja o zgodzie władz miasta na zabudowę publicznego parku apartamentowcem czy jakąś galerią. Ludzie zaczynają się wokół tego organizować, bo to ich wspólna przestrzeń i dobro publiczne, które dla władz jest tylko przedmiotem handlu. I nie deprecjonowałbym takich lokalnych spraw, bo lokalne protesty mogą się przerodzić w ogólnokrajowy problem, jak miało to miejsce w Turcji w 2013 roku w związku z zamiarem budowy centrum handlowego w parku Gezi w Stambule. Na Zachodzie już to rozumieją i tam nikomu nie przychodzi do głowy, by budować w takich miejscach, u nas jeszcze nie, dlatego chcemy, aby to się zmieniło, aby przestrzeń miejską traktować jako dobro wspólne. Trzeba dbać o nie i nie można go łatwo wyprzedawać.
Jakie są główne postulaty środowiska miejskich aktywistów w Warszawie pod adresem stołecznego samorządu?
Najważniejsza jest większa transparentność w zarządzaniu. Skandal reprywatyzacyjny wziął się z tego, że nie było transparentności. Ważne decyzje zapadały w zaciszu gabinetów i tak naprawdę nikt z obywateli nie miał do nich wglądu. W tych warunkach w ratuszu działała przestępcza organizacja, co przyznała sama pani prezydent. A kiedy mówiliśmy o tym kilka lat temu, śmiano się, że to teoria spiskowa. Samorządy dysponują ogromnymi zasobami, te zasoby są atrakcyjne finansowo, a miasto takie, jak Warszawa to żyła złota. I jeśli nie ma transparentności, kontroli społecznej, to wcześniej czy później pojawi się korupcja. Mamy w Warszawie kilkuset radnych, ale oni nic nie robią, aby wykonywać funkcję kontrolną, wydobywać informacje i udostępniać je mieszkańcom. Nawet radni opozycyjni tego nie czynią, siedzą na stołkach i tyle! Właśnie dlatego startujemy w wyborach, bo chcemy, żeby radni reprezentowali mieszkańców i dla tych mieszkańców będą kontrolować władze.
Mieszkańcy widzą, że miasta nie rozwijają się tak, jak powinny. Można przytoczyć wiele przykładów, wystarczy pojechać do Budapesztu, żeby zobaczyć rozwiązania, które nie są stosowane w naszych miastach. Polskie władze samorządowe – najczęściej wskazywane przez partie polityczne – nie dorastają do swojej roli, wydaje się im, że ich zadaniem jest rozgrywanie na arenie samorządowej interesów partyjnych, a nie rozwiązywanie problemów mieszkańców.
Wasze propozycje bywają mocno kontrowersyjne, na przykład próba zablokowania planu przestrzennego zagospodarowania centrum ze względu na planowane tam wieżowce. Nie lubicie wieżowców?
Ten plan był krytykowany nie tylko przez ruchy miejskie, krytykowali go także urbaniści. Wieżowce to nie są totemy, to budynki i muszą się wpisywać w otoczenie, a plan musi gwarantować, że będą przyjazne z poziomu ulicy. Istniejące wieżowce przy Emilii Plater, Pańskiej, przy rondzie ONZ tworzą kwartał wycięty z przestrzeni miasta. Nie ma tam przyziemi, nie ma lokali usługowych, tam nie ma po co pójść. Są tylko wielkie wjazdy do garaży i klimatyzatory.
A w Londynie w City, we Frankfurcie czy w Nowym Jorku jest inaczej?
Oczywiście, że tak! W wielu miastach, na przykład w Vancouver, jest inaczej. Nie może być tak, że wycina się fragment miasta, dekretuje się, że tu będą wysokościowce, a to, co na ziemi, jest nieważne. Nie może być też tak, że z jednej strony walczymy ze smogiem, a z drugiej w takich wieżowcach, które skupiają wszystkie miejsca pracy w okolicy, jest po kilkaset miejsc parkingowych. Sorry, jeżeli masz pracę w miejscu z dostępną, świetną komunikacją publiczną, to niestety, ale miejsce do parkowania będzie luksusem.
Ale Warszawa to nie Londyn, tu nie ma jedenastu linii metra, są tylko dwie.
W Warszawie mamy dwie linie metra, które krzyżują się dokładnie w centrum miasta, mamy kolej podmiejską, sieć tramwajów, autobusy. Oczywiście, to wszystko mogłoby lepiej funkcjonować i lepiej komunikować przedmieścia – notabene to jest jeden z naszych głównych postulatów – ale centrum, okolice Dworca Centralnego, to absolutnie miejsce, do którego da się dojechać komunikacją publiczną.
Obaj mieszkamy w tym mieście i wiemy, że są tu przecież strefy rekreacyjne, piesze…
Nie ma takich stref!
Oczywiście, że są – Krakowskie Przedmieście, Stare Miasto, okolice placu Konstytucji. Jest ich sporo w porównaniu do innych miast.
Warszawa od dwunastu lat nie zamknęła dla samochodów żadnej ulicy. Ostatnią ulicę dla ruchu prywatnych samochodów zamknął Lech Kaczyński i było to Krakowskie Przedmieście. W tym czasie w innych miastach powstają deptaki…
Występujecie przeciwko użytkownikom samochodów.
Nie występujemy przeciwko mieszkańcom, tylko przeciwko polityce miasta, która kosztem gigantycznych środków na inwestycje drogowe nie realizuje innych zadań. Ułamek tej kwoty wystarczyłby, aby w ciągu kilku lat rozwiązać problem braku miejsc w żłobkach. A na co wydajemy te pieniądze? Zauważmy, że Warszawa nie ma dokończonej obwodnicy, a w tym czasie rozbudowywana jest ulica Marynarska, za chwilę okaże się, że Górczewska po budowie metra będzie przywracana do stanu poprzedniego…
Ale to wylotówka, z centrum trzeba jakoś wyjechać!
Wylotówka to także wlotówka, która wtłacza ruch do miasta. To ulica, która na pół przecina dzielnicę Wola i przy której mieszka bardzo dużo ludzi. Powinna być normalną miejską ulicą. To, że taką ulicą można dojechać do obwodnicy, nie znaczy, że zaraz musi to być autostrada. Ludzie mogą wyjeżdżać ulicą o miejskim charakterze, z uspokojonym ruchem, choć zajmie im to pięć minut dłużej. Chyba że zgodzimy się, że ważniejsze niż te zaoszczędzone przez kierowców pięć minut jest, aby ludzie się nie dusili, żeby dzieci nie chorowały na astmę, żeby kilkadziesiąt tysięcy ludzi nie umierało przedwcześnie z powodu smogu, który w Warszawie w 63 proc. powodowany jest przez ruch samochodowy. To dane Wojewódzkiego Inspektoratu Ochrony Środowiska. A badania naukowe potwierdzają, że każda szeroka ulica prowadząca ruch do centrum wypełni się samochodami maksymalnie. Prawo Lewisa Mogridge’a. My jesteśmy za stopniowym wyprowadzeniem ruchu samochodowego z miasta.
Jednym z kluczowych problemów Warszawy jest reprywatyzacja, likwidacja skutków dekretu Bieruta. Jaki jest wasz stosunek do reprywatyzacji?
To musi być rozwiązane na poziomie ustawowym. Uważamy, że nie powinny być zwracane w naturze w szczególności takie budynki, w których ktoś mieszka. To niedopuszczalne, żeby przekazywać w prywatne ręce budynki z mieszkańcami w środku.
Na całym świecie są prywatne kamienice, w których ludzie wynajmują mieszkania.
Kiedy ktoś świadomie decyduje się wynająć mieszkanie w prywatnej kamienicy, to proszę bardzo, ale w przypadku Warszawy chodzi o lokatorów komunalnych, których nie stać na wynajęcie mieszkania prywatnie. Oni zwracali się o pomoc do miasta, a miasto wpychało ich w ręce prywatnych właścicieli, którzy mogą zrobić z nimi prawie wszystko.
Gangsterskie metody czyścicieli kamienic to jedno, prawo własności – drugie.
To jest wyrządzanie nowych krzywd pod pretekstem naprawiania dawnych. A jeśli już chodzi o te dawne krzywdy, to one są teraz na poziomie symbolicznym. Przecież nie żyją ludzie, którym odebrano mienie. Roszczenia wysuwają ich dzieci albo wnuki. Ja jestem z rodziny, która straciła gigantyczną fabrykę w centrum miasta i nie czuję się z tego powodu pokrzywdzony. Trzeba było odbudować Warszawę i ja nigdy nie chciałem z powodu tej straty ani jednej złotówki.
Rozumiem pana postawę, ale wobec miasta są wysuwane realne roszczenia.
Wszystkie roszczenia trzeba wygasić i zamienić na rekompensatę pieniężną. Absolutnie popieram projekt Patryka Jakiego, który, niestety, nie został uchwalony.
To nie jest prosta sprawa, bo wygląda na to, że ani parlament, ani rząd ze względu na naciski z zagranicy nie mogą w tej sprawie wiele zrobić.
Może trzeba było inaczej rozwiązać problem roszczeń zagranicznych. Nie chcę się tu wypowiadać, bo aż tak głęboko tego problemu nie analizowałem. Fakty są jednak takie: w Czechach i na Węgrzech te sprawy były załatwione w latach 90., to był prosty system rekompensat pieniężnych za odebrane mienie. Mamy rok 2018, mamy ten sam europejski porządek prawny i nadal twierdzimy, że się tego nie da rozwiązać? Nie bardzo mi się chce w to wierzyć, skoro wiele trudniejszych spraw się dało. Budujemy drogi wywłaszczając tereny pod te inwestycje, bo pozwala na to specustawa, a nie możemy uporządkować kwestii własności gruntów w mieście, które było zniszczone w 65 procentach?
Wróćmy na chwilę do początków MJN. Jednym z liderów stowarzyszenia był Jan Śpiewak, z którym rozstaliście się w atmosferze skandalu, a on sam nie dał rady jako lider w radzie dzielnicy Śródmieście. Dzisiaj startuje przeciw wam?
Nie mamy wpływu na decyzje Janka Śpiewaka. To osobny byt polityczny, a nasz horyzont nie kończy się na wyborach, mamy też inne aktywności. Spór ze Śpiewakiem dotyczył spraw fundamentalnych, a nie personalnych. Dotyczył demokracji wewnętrznej, bo on chciał zarządzać całą organizacją w sposób autorytarny i podporządkować wszystko jednoosobowym decyzjom. Na to organizacja nie chciała się zgodzić i dobrze się stało. Każdy, nawet najbardziej wyrazisty lider, potrzebuje procedur, które ustrzegą go przed popełnianiem błędów. Jeśli chcemy wprowadzać demokrację w mieście – a chcemy, bo jeden z naszych głównych postulatów to zwiększenie udziału mieszkańców w zarządzaniu miastem – to sami musimy działać wedle demokratycznych reguł. W tym sensie kandydatura Śpiewaka nie jest dla mnie wiarygodna, bo jeżeli on mówi o demokracji, to pytam, dlaczego nie podobała mu się demokracja w stowarzyszeniu, którym zarządzał?