Rozmowy Wspólnoty

Nie wprowadzajmy partyjniactwa do pamięci historycznej i ważnych inwestycji

Samorządy najlepiej znają potrzeby mieszkańców, ale rząd musi mieć baczenie na cały kraj. Jesteśmy państwem policentrycznym, rozwój musi być zrównoważony. Skończyły się czasy, gdy chcemy rozwijać tylko metropolie kosztem mniejszych ośrodków. Ubolewam, że współpraca rządu i samorządu bywa różna w zależności od opcji politycznej i przekazów partyjnych. Gdyby to wyłączyć, można by lepiej zadbać o nasze małe ojczyzny – mówi prezydent Chełma Jakub Banaszek.

Kiedy zaczęły się i na czym polegają problemy z budową Muzeum Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej?

Na dobrą sprawę one zaczęły się już na samym starcie, czyli od momentu podpisania umowy. Obecny rząd uznał, że ówczesny minister kultury i dziedzictwa narodowego podpisał ją ad hoc – to znaczy pośpiesznie i z pominięciem procedur. To oczywista nieprawda, co udowodnimy na drodze sądowej.

Miasto Chełm rozpoczęło budowę muzeum w 2020 roku. Podpisanie listu inicjującego proces otworzyło nam drogę do ubiegania się o środki na zakup dawnego carskiego kompleksu po szpitalu wojskowym i składnicy sanitarnej w Chełmie. To od lat niewykorzystywany, 7-hektarowy teren z 11 budynkami, położony w lesie. Idealna lokalizacja dla miejsca pamięci. W 2022 roku otrzymaliśmy z rezerwy Prezesa Rady Ministrów dofinansowanie na kupno tej nieruchomości. Po zakupie działki pod budowę muzeum rozpoczęliśmy prace nad przygotowaniem projektu…
 

Wtedy sprawa muzeum stała się głośna w mediach, co podchwyciła ówczesna opozycja. I zaważyło to na decyzji obecnego rządu oraz na tym, co działo się wokół. Wydaje mi się, że tu muszą paść nazwiska Szczerba i Joński.

Panowie Joński i Szczerba natychmiast nakręcili spiralę hejtu, wysuwając pod adresem miasta absurdalne zarzuty, że to skok na kasę i po „pisowskie etaty”. Są mistrzami w tej dziedzinie. W rzeczywistości miasto dostało dotację na realizację inwestycji, a więc chodziło o wydatki majątkowe, których nie można przeznaczać na wydatki bieżące, w tym na etaty. W przypadku posła Szczerby domyślam się, że winna temu była jego osobista niechęć do mnie. Działalność polityczną zaczynałem w warszawskiej młodzieżówce Platformy, byłem nawet jej wiceprzewodniczącym. Ponieważ miałem i mam poglądy centroprawicowe, nie podobało mi się to, co wtedy za sprawą Platformy w Polsce się działo. Artykułowałem swoje niezadowolenie, aż wreszcie opuściłem to środowisko.
 

Panowie Szczerba, Joński i inne osoby to jednak posłowie Rzeczpospolitej, dziś europosłowie, ludzie elity. Jakie kryteria powinna spełniać osoba, która chce być częścią elity? Czy można zachowywać się w taki sposób?

Osoby aspirujące do bycia elitą polityczną powinny cechować się umiejętnością wyłączania partyjniactwa ze spraw ważnych dla ogółu społeczeństwa. Takim obszarem wyłączonym ze sporu politycznego, poza zdrowiem i bezpieczeństwem, jest bez wątpienia pamięć historyczna. Każdy prawdziwy patriota powinien dążyć do tego, aby ofiary ludobójstwa wołyńskiego miały wreszcie w Polsce miejsce swojego upamiętnienia. Jednocześnie nie możemy zapominać o sprawiedliwych Ukraińcach, którym winniśmy wdzięczność za niesiony naszym rodakom ratunek. Taka jest idea tego muzeum – ma to być przede wszystkim miejsce edukacji i pojednania opartego na prawdzie historycznej. Niestety, wciąż wielu Polaków nie wie, czym było ludobójstwo wołyńskie. Podobnie, a nawet gorzej z tą świadomością jest na Ukrainie.

Zachowanie wspomnianych polityków, ich partyjnych kolegów, ale i dużej części dziennikarzy uczestniczących w tej nagonce było nieodpowiedzialne i godziło w interes Polski oraz pamięć o ofiarach ludobójstwa wołyńskiego.
 

Jak pan ocenia poczucie odpowiedzialności polskich elit politycznych? Czy taka odpowiedzialność istnieje i czy istnieją realne mechanizmy jej rozliczalności?

Patrząc od strony prawnej, istnieje coś takiego jak przyrzeczenie publiczne. To skomplikowany mechanizm, rozpatrywany kiedyś przez Sąd Najwyższy przy okazji obietnic wyborczych byłego prezydenta Lecha Wałęsy. Skończyło się to odrzuceniem wniosku obywatela, który domagał się 100 mln zł świadczenia dla każdego mieszkańca. Sąd uznał, że w kampanii wyborczej mogą padać różne obietnice.

Inaczej jest, gdy mówimy o funkcjonariuszach publicznych, którzy piastując wysokie funkcje rządowe powielali tezy z kampanii, np. że „nic, co dane, nie będzie odebrane”. W naszym przypadku miasto, realizując projekt muzeum na mocy podpisanej legalnej umowy o dofinansowaniu z legalnym rządem Polski, zostało pozbawione tego prawa. Na szczęście umowa między nami a Ministerstwem Kultury zawiera konkretne zapisy, które pozwoliły nam skierować sprawę do sądu. Umowa została wypowiedziana bez zasięgnięcia opinii sądu, a może być rozwiązana tylko w szczególnie uzasadnionych przypadkach. Tymczasem ministerstwo tłumaczy swoją decyzję tym, że budowa muzeum jest przedwczesna i nieprzemyślana. Biorąc pod uwagę, ile lat minęło od ludobójstwa wołyńskiego, argument ten należy uznać za irracjonalny.

Nadto ministerstwo miało zabezpieczone środki na realizację tej inwestycji i w pierwszym roku wypłaciło miastu część pieniędzy. Co więcej, resort zawierał nowe umowy w ramach tego samego paragrafu budżetowego na inne zadania, więc argument o braku środków również nie znajduje podstaw.

Szczególnie smutne jest to, że mimo próśb, a wręcz apeli, do tej pory nikt z Ministerstwa Kultury nie znalazł czasu, aby spotkać się z władzami miasta czy dyrektorem muzeum. Zanim ogłosiłem decyzję o ponownym starcie w wyborach na prezydenta Chełma wysłałem do premiera Tuska pisemną deklarację, że jeśli problemem z pozytywnym załatwieniem tej sprawy jest moja osoba, to jestem gotów nie kandydować. Odpowiedzi nie otrzymałem. Pieniędzy zagwarantowanych umową z poprzednim rządem także nie.
 

Jeśli dojdzie do korzystnego dla miasta rozstrzygnięcia sądowego, czy osoby, które podjęły decyzję o wypowiedzeniu umowy i wstrzymaniu finansowania, poniosą konsekwencje?

Budowanie fałszywej narracji powinno być piętnowane, a w konsekwencji w takich sytuacjach powinno się ponosić odpowiedzialność prawną. W związku z tym w przypadku pozytywnego rozstrzygnięcia dla miasta sprawy sądowej zastanowimy się nad podjęciem kolejnych działań prawnych. W tym przypadku najważniejsze jest upamiętnienie ofiar ludobójstwa wołyńskiego. Ubolewam, że hejtujący ten pomysł nie biorą tego pod uwagę.
 

Był pan w młodzieżówce PO, zna pan też układy w PiS‑ie. Czy pana zdaniem partie polityczne, desygnując ludzi na wysokie stanowiska w administracji, na których decyduje się o sprawach podobnych do omawianej, dbają o przygotowanie programowe i eksperckie swoich kadr?

Nie mówię tego tylko na podstawie kongresów programowych, akademii i szkoleń, ale przede wszystkim podejścia do wykonywanej misji. Byłem doradcą premiera Morawieckiego, szefem gabinetu w jednym z resortów i widziałem, jak ta praca wyglądała. Zresztą można porównać realizację inwestycji i obietnic jednego oraz drugiego rządu. Dziś co chwilę słyszymy, że na nic nie ma pieniędzy, duże projekty są obcinane albo modyfikowane. To świadczy o tym, że obecna koalicja nie była przygotowana, by podjąć się misji zarządzania państwem. Dlatego też odpowiadając wprost na pańskie pytanie – jeśli chodzi o Prawo i Sprawiedliwość, to bez wątpienia tak.
 

Dlaczego debata polityczna w Polsce tak często sprowadza się do ataków personalnych zamiast rozmowy o programach?

Często z powodu braku argumentów, ale też dlatego, że emocje budują kapitał polityczny. Tu działają proste instynkty. Społeczeństwo, opowiadając się po którejś ze stron, potrzebuje emocji. I politycy doskonale o tym wiedzą. Tyle że w samorządzie przestrzeni na emocje jest niewiele. Samorządowcowi łatwo powiedzieć: sprawdzam. Wójt, burmistrz, prezydent, muszą skupiać się na konkretnych, widocznych zadaniach. Mieszkańca danej społeczności nie interesują emocje polityczne, ale naprawiony chodnik, wyremontowana szkoła, miejsce pracy, komunikacja.
 

Ja jednak postawię tezę, że w samorządzie bywa podobnie. Weźmy samo muzeum: chełmscy radni głosowali najpierw „za”, a potem „przeciw” temu przedsięwzięciu, bo zmienił się rząd i optyka widzenia.

Radni Chełma, a konkretnie radni Platformy, najpierw popierali powstanie muzeum. Kilka tygodni przed podpisaniem umowy z ministerstwem dopytywali, kiedy wreszcie będzie podpisana. Ale gdy już do tego doszło i przyszedł partyjny przekaz, zaczęli obrzucać błotem i podważać sens realizacji tego zadania. Dziś znów zmienili zdanie, wspierają i pojawiają się na uroczystościach upamiętniających ofiary ludobójstwa wołyńskiego. Widocznie przekonali się, że mieszkańcy Chełma czują potrzebę budowy tego muzeum i że politycznie podtrzymywanie sprzeciwu nie kalkuluje im się. Zresztą, trudno to komentować.
 

Czy pana idee, takie jak Centrum Digitalizacji i Dokumentacji Medycznej w Chełmie albo kwestia gruntów Euro-Parku, które miał pan pozyskać pod strefę ekonomiczną, a co nie doszło do skutku, także mają podłoże w niechęciach politycznych?

Centrum Digitalizacji Medycznej zostało zapowiedziane do realizacji w Chełmie. W Ministerstwie Zdrowia powołano nawet specjalny zespół w tym celu. Ale obecny rząd zamknął projekt i tego centrum na pewno nie będzie. W Chełmie miała także powstać filia Centralnego Ośrodka Informatyki, ale i ona nie powstanie. Chełm miał mieć siedzibę Regionalnego Biura Polskiej Agencji Handlu i Inwestycji dla budowania relacji gospodarczych z Ukrainą oraz odbudowy po wojnie. To Biuro również nie zafunkcjonowało i za rządów obecnej władzy na pewno nie powstanie. Zamknięto filię Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji. Powiem więcej, nie tylko nie pozyskaliśmy gruntów pod Euro-Park, ale je nam zabrano oraz zostały zamknięte inwestycje już rozpoczęte, jak budowa biurowca w ramach Programu Fabryka prowadzonego przez Agencję Rozwoju Przemysłu. Budowę wstrzymano już po wydatkowaniu kilkunastu milionów złotych. Dostaliśmy tyko informację, że zadanie nie będzie realizowane, mimo że rząd zainwestował w to wiele środków. Naprawdę, trudno nie upatrywać w tym działania polegającego na pokazywaniu, że ktoś jest z innej opcji politycznej.
 

To wygląda po prostu na gangsterską dintojrę, nie politykę. Przecież reprezentuje pan konkretne miasto i mieszkańców, a także interes regionalny czy ponadregionalny! Co musiałoby się stać, aby Polacy mogli mówić, że mamy elity z prawdziwego zdarzenia?

Przede wszystkim obywatele musieliby czuć, że ich reprezentanci są wiarygodni w dotrzymywaniu obietnic i w kluczowych obszarach działają propaństwowo, a nie partyjnie. Przecież to moja ostatnia kadencja jako prezydenta Chełma. To, co udało się zrobić, zostanie nie tylko dla Chełma, ale całego regionu. Chełm, jako byłe miasto wojewódzkie i ośrodek subregionalny, potrzebuje wsparcia i projektów rządowych, aby nie być obciążeniem dla państwa. Obserwujemy depopulację nie tylko w Chełmie, ale i w wielu innych podobnych miastach.

Widzimy też strategiczny charakter Chełma w relacjach z Ukrainą. Niedawno włączyły się u nas syreny alarmowe z powodu zagrożenia z powietrza. To też będzie powodować odpływ ludzi do innych miejsc oraz mniejsze zainteresowanie przedsiębiorców lokowaniem swoich biznesów. Jeśli teraz jest nie najlepiej, to w niedalekiej przyszłości może być jeszcze gorzej. Miasta przygraniczne w województwach lubelskim i podkarpackim, z infrastrukturą dla kilkudziesięciu tysięcy mieszkańców, staną się obciążeniem dla państwa.

Potrzebny jest ponadpartyjny konsensus i działania propaństwowe: wykorzystanie położenia w kontekście przygotowania terenów pod odbudowę Ukrainy (miejsce dla firm przygotowujących się do realizacji inwestycji), zadbanie o szlaki komunikacyjne kolejowe i drogowe. Do tego trzeba umieć wznieść się ponad interes partyjny.
 

Uchodził pan za „cudowne dziecko PiS-u” poprzedniego rządu, bo inicjatywy jak Muzeum Pamięci Ofiar Rzezi Wołyńskiej, Euro-Park, Centrum Digitalizacji miały pomóc Chełmowi w rozwoju. Jednym z elementów, za które nasza redakcja przyznała panu tytuł Samorządowca Roku 2025, jest stałe upominanie się o interesy miast takich jak Chełm – subregionalnych, tzw. miast średnich. W kwietniu 2023 r. urzędujący wówczas premier Morawiecki zaakceptował pana ideę wprowadzenia Indywidualnej Karty Rozwoju. Na czym polegał ten pomysł?

Określenie „cudowne dziecko PiS-u” zawsze dobrze się klika w sieci, stąd powszechne wykorzystywanie takiego określenia względem każdego prezydenta miasta, który jest związany z PiS-em, Zjednoczoną Prawicą. A przecież my nie robimy nic innego, jak staramy się zmieniać na lepsze nasze małe ojczyzny i nie są to nasze prywatne folwarki, a własność mieszkańców.

Wracając do pana pytania, każde miasto jest inne, choć ma podobne problemy. Powinniśmy tworzyć dedykowane strategie nie przez firmy doradcze, ale poprzez rządowe agendy we współpracy z samorządami po to, by wzmacniać mocne strony danego miasta i efektywnie wykorzystywać dostępne programy. Podam przykład dwóch ośrodków. Chełm i Zamość to miasta bliźniaczo podobne liczbą mieszkańców i powierzchnią. Ale Zamość jest ośrodkiem turystycznym i potrzebuje wielkich nakładów na rewitalizację kilku ważnych zabytków, a Chełm nie. Potrzebuje natomiast inwestycji logistycznych i kolejowych, wykorzystujących nasze transgraniczne położenie. Ani jeden, ani drugi samorząd nie może skutecznie ubiegać się o potrzebne środki, bo nie ma takich programów. Są za to kolejne programy na cyfryzację, wymianę autobusów czy zazielenianie. Kluczem jest strategia, która uruchomi fundusze na rzeczy realnie potrzebne w tych miastach.
 

W gruncie rzeczy powiedział pan coś, co nie jest specjalnie popularne w samorządzie: że to rząd jest odpowiedzialny za samorząd, że ma obowiązek przyglądać się sytuacji w poszczególnych miastach i dbać o każde z nich indywidualnie. Tymczasem w samorządzie dominuje myślenie o całkowitej autonomii – każde miasto staje się niemal osobnym państwem.

Samorządy najlepiej znają potrzeby mieszkańców, wiedzą, które drogi i chodniki remontować, jakie inwestycje poprawią estetykę. Natomiast rząd musi mieć szczególne baczenie na rozwój całego kraju. Jesteśmy państwem policentrycznym, rozwój musi być zrównoważony. Skończyły się czasy, gdy chcemy rozwijać tylko metropolie kosztem mniejszych ośrodków. Do tego sprowadzała się moja propozycja. Ubolewam, że współpraca rządu i samorządu bywa różna w zależności od opcji politycznej i przekazów partyjnych. Gdyby to wyłączyć, można by lepiej zadbać o nasze małe ojczyzny.
 

W Niemczech politykę rządu wobec samorządów pilnującą, aby realizowały one działania służące rozwojowi kraju, nazywa się „polityką złotych lejców”. Samorządy dostają pieniądze jedynie na to, co służy rozwojowi nie tylko miasta, ale i państwa. Chciałby pan, aby w Polsce rządy prowadziły taką politykę?

Chciałbym, aby rząd wspierał rzeczywiste potrzeby samorządów i nie zapominał, że o najważniejszych sprawach z perspektywy mieszkańca najlepiej wiedzą same samorządy. Ale duże inwestycje i projekty wymagają pełnej współpracy rządu i samorządu – inaczej się nie da.
 

W styczniu tego roku zorganizował pan Forum Ośrodków Subregionalnych, kontynuację Kongresu Miast Średnich z 2023 r. Wtedy w Chełmie był premier, tym razem z rządu nie było nikogo. To znak czasu?

Myślę, że przedstawiciele rządu nie chcieli się pojawić na wydarzeniu organizowanym przez obcego im ideowo prezydenta. Śmieszne, ale rozumiem. 
 

Ale przecież współorganizatorem Forum był Związek Miast Polskich.

Nie oszukujmy się, politycy często patrzą na to, kto jest organizatorem debaty. Natomiast przyjechali przedstawiciele niższego szczebla administracji rządowej i różnych instytucji. Zapowiedzieli, że pomysły z 2023 r. o indywidualnych kartach rozwoju będą się materializować w strategii rozwoju państwa do 2035 r. Kilka tygodni temu zaprezentowano tę strategię i widać, że to, o czym mówiłem – choćby na przykładzie Chełma i Zamościa – zostało w niej ujęte. Ministerstwo Funduszy chce stworzyć dedykowane programy dla ośrodków subregionalnych. Wprawdzie uważam, że powinniśmy pójść szerzej niż tylko ośrodki subregionalne, ale to dobry krok w przyszłość.
 

Czyli była polityczna demonstracja, ale potem wbrew tej demonstracji dano też szansę na realizację idei indywidualnych kart rozwoju?

Publikacja strategii dowodzi, że dla osób ją przygotowujących to najlepszy sposób na zachowanie policentrycznego charakteru kraju i wzmocnienie ośrodków wymagających pilnej interwencji.

 

Czy można postawić tezę, że politycy grają swoją publiczną grę, a sprawy i tak idą w koniecznym kierunku, bo istnieje w Polsce pewna forma „deep state” na średnim poziomie administracji, zdolna do realistycznej oceny rzeczywistości?

Na to trudno odpowiedzieć wprost. Politycy – bo są politykami – realizują swoją agendę. W niektórych obszarach da się jednak porozumieć: rząd – samorząd, partia – partia. W ostatnich dniach widać to w zakresie bezpieczeństwa.
 

Bez przesady.

Trochę tak jest. Jest lepiej niż było i to jest z punktu bezpieczeństwa państwa ważne. A wracając do tematu, są obszary, w których niezależnie od polityki możemy się porozumieć. Wciąż jest ich za mało. Powinniśmy dbać o dobro wspólne, jakim jest Rzeczpospolita, a do tego trzeba wyłączyć emocje. Zobaczmy to na przykładzie rozwoju miast: aby zachować policentryczny charakter państwa, potrzebny jest ponadpartyjny konsensus i odważne decyzje o kluczowych inwestycjach. Nie może być tak jak w przypadku CPK, że po latach totalnej krytyki nowy rząd przedstawia „zoptymalizowaną wersję”, przy której większość małych i średnich miast traci dojazdy, a zapowiedziane inwestycje się nie ziszczą. Ziszczą się za to w metropoliach głosujących na tę ekipę. W ten sposób nie obronimy charakteru państwa.

Aby zapewnić prawidłowe działanie i wygląd niniejszego serwisu oraz aby go stale ulepszać, stosujemy takie technologie jak pliki cookie oraz usługi firm Adobe oraz Google. Ponieważ cenimy Twoją prywatność, prosimy o zgodę na wykorzystanie tych technologii.

Zgoda na wszystkie
Zgoda na wybrane