Obejmując przed rokiem funkcję prezydenta, w swojej mowie inauguracyjnej użył pan twierdzenia, że Olsztyna nie stać na przeciętność. Czy zatem ten rok był nieprzeciętny?
Pierwszy rok to zawsze czas porządkowania, wiele spraw trzeba ułożyć od nowa, wrócić do wartości i idei, które były fundamentem naszej wizji. Chcemy dać Olsztynowi nowy oddech – mówiłem o tym już w trakcie kampanii. Po latach wymagających inwestycji nadszedł moment, aby zacząć czerpać z tego, co udało się osiągnąć. Musimy jednak pamiętać, że inwestycje to nie tylko efekt końcowy, ale też impuls dla całej gospodarki miasta. Dlatego dziś kluczowe jest znalezienie równowagi, złotego środka, między dalszym rozwojem a pełnym wykorzystaniem już istniejącej infrastruktury. W moim przekonaniu większe znaczenie ma to, jak potrafimy tchnąć życie w to, co już powstało, niż to, ile nowych projektów jeszcze zrealizujemy. Zbyt łatwo przyzwyczailiśmy się do tego, że skoro są fundusze zewnętrzne, zwłaszcza unijne, to trzeba je wykorzystać budując kolejne drogi czy obiekty. Ale samo wybudowanie czegoś to jeszcze nie sukces.
To co jest sukcesem?
Gdy obiekt zaczyna żyć. Przykładem jest Hala Urania, nowa, duża hala widowiskowo-sportowa, na którą Olsztyn długo czekał. Samo jej otwarcie było oczywiście ważnym wydarzeniem, ale dla mnie prawdziwy sukces przyszedł dopiero wtedy, gdy pojawiły się tam wydarzenia sportowe, koncerty, gdy po 17 latach wróciła do nas reprezentacja Polski w piłce siatkowej. To dopiero coś znaczy, że obiekt przyciąga ludzi, daje miastu energię, że jest potrzebny i dobrze wykorzystany. Mamy tam też drugą halę, tak zwaną rozgrzewkową. To profesjonalna przestrzeń, która dzięki porozumieniu z naszymi klubami sportowymi służy dzieciom, młodzieży, szkołom. Jest zajęta od 7 rano do północy. To dla mnie dowód, że inwestycja trafiła w realne potrzeby. Nie stoi pusta, nie generuje tylko kosztów, ale pracuje dla mieszkańców.
Tak samo podchodzimy do transportu publicznego. Wybudowanie linii tramwajowej? Oczywiście, to duży projekt infrastrukturalny. Ale jeśli tramwaj jeździ pusty, to nie można mówić o sukcesie. Dla mnie sukces to sytuacja, w której mieszkańcy przesiadają się z samochodów do tramwajów czy autobusów. Gdy oferta komunikacji miejskiej jest tak atrakcyjna, że staje się naturalnym wyborem.
Trochę zachęciliście mieszkańców do tego.
Tak, wprowadziliśmy bezpłatne przejazdy dla dzieci i młodzieży, ale „z gwiazdką”. Skorzystają z nich ci, którzy płacą podatki w Olsztynie. Z jednej strony chcieliśmy pomóc rodzinom, z drugiej – pokazać, że warto być częścią wspólnoty miejskiej, płacić podatki tu, gdzie się faktycznie mieszka. Efekt to 30-procentowy wzrost liczby pasażerów transportu publicznego. To liczba, która mówi więcej niż wszystkie deklaracje. A co ważne – nie są to tylko dzieci. Widzimy, że w ślad za nimi do tramwajów i autobusów wsiedli też rodzice, inni mieszkańcy, którzy wcześniej być może nie korzystali z tej formy komunikacji. To realna zmiana na lepsze.
To jaki jest plan inwestycyjny na przyszłość? Gdyby miał pan wymienić te projekty, które faktycznie wpłyną na życie mieszkańców?
Cały czas tworzymy infrastrukturę dla przyszłych dzielnic mieszkaniowych czy przemysłowych. Ale i tu staramy się patrzeć szerzej: nie tylko „budujemy drogę, bo jest potrzebna”, ale myślimy o tym, jak ta droga zmieni życie ludzi. Na przykład budujemy nowe połączenie wschodniego węzła obwodnicy Olsztyna z ulicą Ziętary-Malewskiej wraz z tunelem pod torami. To nie jest projekt tylko drogowy, to realna poprawa warunków dla mieszkańców Zatorza, którzy dziś są niejako odcięci od centrum. Dzięki tej inwestycji będą mieli łatwiejszy dojazd, mniejsze korki, krótszy czas podróży, lepsze skomunikowanie.
Albo strefa przemysłowa przy obwodnicy – grunty należące jeszcze do Skarbu Państwa, ale już przygotowywane pod inwestycje. Mamy plany zagospodarowania przestrzennego, mamy bocznicę kolejową, trwają rozmowy z inwestorami. Ale nie chodzi tylko o przyciągnięcie biznesu. Chodzi o to, aby tworzyć miejsca pracy dla mieszkańców, by rozwijać miasto w sposób zrównoważony, z poszanowaniem środowiska i funkcjonalności.
Dla mnie prawdziwa wartość inwestycji ujawnia się wtedy, gdy mieszkańcy nie muszą się nad nią zastanawiać, bo działa, bo jest oczywista, bo poprawia życie. Dlatego planujemy też tzw. ulicę Nowobałtycką, to będzie wewnętrzna obwodnica osiedli Gutkowo i Likusy. Zadanie za około 270 mln zł, realizacja którego ma odciążyć istniejące drogi, poprawić komunikację w północno-zachodniej części miasta i otworzyć nowe tereny pod zabudowę mieszkaniową, gdyż powstanie tu nowa dzielnica. Bo jeśli wiemy, że droga będzie gotowa za dwa lata, to już teraz musimy wiedzieć, co się obok niej wydarzy, jakie usługi będą potrzebne, jak ją wkomponować w strukturę miasta.
Czy takim patrzeniem w przyszłość są też plany poszerzenia granic Olsztyna i przejęcia części terenu gminy Purda? Po stronie gminy, która się temu sprzeciwia, stanął cały powiat olsztyński. Czuje się pan stroną tego konfliktu?
To nie jest ani konflikt personalny, ani spór z konkretną gminą. Od początku powtarzam, że chodzi wyłącznie o to, że Olsztyn, jako stolica regionu, musi się rozwijać i potrzebuje nowych terenów inwestycyjnych. Jesteśmy ostatnim miastem wojewódzkim w Polsce, które nie zmieniało granic od ponad 30 lat. To nie był mój priorytet wyborczy, ale kiedy zgłosiły się do nas instytucje – sądy, prokuratury – które potrzebują nowych siedzib i wskazywały na możliwość zakupu terenów z zasobu miejskiego, okazało się, że ich po prostu nie mamy. Dlatego zaczęliśmy szukać terenów Skarbu Państwa i znaleźliśmy 250 hektarów po naszej stronie obwodnicy.
Dlaczego właśnie te konkretne tereny znalazły się w centrum zainteresowania?
Bo to tereny, które są funkcjonalnie już dziś powiązane z miastem. Dochodzą tam miejskie drogi, wodociągi, linie tramwajowe. To przestrzeń, którą może sensownie zagospodarować wyłącznie Olsztyn i to nie są słowa na wyrost. Każdy, kto dziś chce tam zamieszkać czy inwestować, i tak korzysta z miejskiej infrastruktury. Olsztyn może zainwestować tam dziesiątki milionów złotych, uruchomić transport publiczny, zapewnić dostęp do szkół, przedszkoli, kultury. Gmina sąsiednia nie ma takich możliwości. Stąd pomysł, aby właśnie tam ulokować miasteczko prawne – siedzibę sądów, prokuratur, a także nową lokalizację dla aresztu śledczego. I oczywiście także mieszkalnictwo, ale zgodne z miejskimi standardami planistycznymi.
Skąd więc tak silny opór gminy i jej mieszkańców?
Zupełnie mnie to nie dziwi. Taki opór jest naturalny. Natomiast trzeba też powiedzieć, że w konsultacjach społecznych w Olsztynie aż 70 proc. mieszkańców poparło ten kierunek rozwoju. Gminy otaczające miasta wojewódzkie przez lata czerpią ogromne korzyści z sąsiedztwa dużych ośrodków, nie partycypując jednocześnie w kosztach. Mówimy o zjawisku „jazdy na gapę”. Dzieci z tych gmin uczą się w naszych szkołach, korzystają z miejskich usług – i dobrze, bo to świadczy o jakości Olsztyna – ale to też koszt. Obliczyliśmy, że tylko w oświacie dopłacamy ponad 30 mln zł rocznie do dzieci spoza miasta. Jednocześnie te gminy planują budowę osiedli wielorodzinnych tuż za granicami miasta, bez zabezpieczenia odpowiednich terenów pod edukację, infrastrukturę społeczną.
Nie uważa pan, że obecna procedura poszerzania granic jest zbyt konfrontacyjna?
Rzeczywiście, brakuje nam w Polsce mechanizmów planowania aglomeracyjnego. Duże miasta nie mają władztwa planistycznego w swoim obwarzanku. To prowadzi do chaosu – Olsztyn kończy drogi, sieci, a 100 metrów dalej wyrastają wielopiętrowe bloki. Tak nie powinno być. Ja jestem za zmianą przepisów, ale dopóki obowiązują obecne, korzystamy z nich zgodnie z prawem. Ta procedura nie ma nic wspólnego z prestiżem czy symbolicznym poszerzaniem granic, chodzi wyłącznie o funkcjonalność i potrzeby miasta jako stolicy regionu. Mówimy o terenach należących do Skarbu Państwa, niezagospodarowanych od lat, mimo bliskości miasta i obwodnicy. Chcemy je zagospodarować z głową, jako strefę usług publicznych, a w dalszej części jako zrównoważoną dzielnicę mieszkaniową. Tylko Olsztyn może zapewnić tu odpowiedni transport publiczny, edukację, wodociągi.
Poszerzenie granic Olsztyna to również odpowiedź na wyzwania demograficzne? Czy, podobnie jak inne miasta, notujecie spadek liczy mieszkańców?
Widzimy bardzo delikatny, ale jednak realny ubytek mieszkańców. To się dzieje z różnych powodów – migracje, styl życia, wybór miejsca zamieszkania poza granicami miasta. Ale z drugiej strony mamy dane, które pokazują coś więcej. Analizy robione na podstawie danych z sieci komórkowych wskazują, że w Olsztynie na stałe przebywa nawet około 200 tys. osób, podczas gdy oficjalne dane mówią o 161 tysiącach.
To znaczy, że wiele osób mieszka u nas, korzysta z infrastruktury: dróg, szkół, przedszkoli, transportu, sportu, rozrywki, ale nie płaci tutaj podatków. I my chcemy to zmienić. Nie przez nakazy czy ograniczenia, ale przez zachęty i budowanie lojalności wobec miasta. I ta marchewka, jak na przykład darmowe przejazdy komunikacją miejską, działa.
Decyzje, dostosowujące miasto do zmieniającej się demografii, nie zawsze są popularne. Pan zdecydował o zamknięciu dwóch przedszkoli.
To była trudna decyzja, ale potrzebna. Zamknęliśmy dwa przedszkola, jedno z XIX wieku, praktycznie nieprzekształcone od momentu powstania, drugie – barak wykonany w technologii azbestowej. Ich stan techniczny był bardzo zły, a liczba dzieci stale malała.
W dodatku w pobliżu tych placówek były inne przedszkola, które mogły przejąć dzieci, co zresztą się stało. Spotkałem się z rodzicami, z nauczycielami, informowałem ich o tej decyzji prawie rok wcześniej. Złożyłem im jasną deklarację: wszystkie dzieci dostaną miejsca w przedszkolach, które rodzice sami wybiorą. I z tego się wywiązałem.
Nie było łatwo, zawsze pojawiają się emocje, często też wchodzi polityka. Ale kiedy tłumaczy się to otwarcie, rozmawia spokojnie, pokazuje fakty, to można dojść do porozumienia. Dziś spotykam rodziców, którzy mówią: „Tak, wszystko było tak, jak pan mówił”. A przecież nawet moi poprzednicy, byli prezydenci, dziś w radzie miasta, mówili mi, że chcieli to zrobić 20–30 lat temu, ale ostatecznie się na to nie zdecydowali.
Równocześnie otwieramy nowy żłobek z blisko 100 miejscami, czyli czterema oddziałami. Powstaje w południowej części Olsztyna, tam, gdzie najbardziej brakuje takich placówek i gdzie miasto dynamicznie się rozwija. W zeszłym roku brakowało nam setki miejsc w żłobkach publicznych, więc ta nowa placówka powinna w pełni zaspokoić potrzeby mieszkańców w tym zakresie.
Coraz więcej uwagi wymagają też seniorzy. Jaka jest odpowiedź miasta na zjawisko starzenia się społeczeństwa?
To będzie jedno z najważniejszych wyzwań w najbliższych latach. W Olsztynie już dziś funkcjonują cztery dzienne domy pobytu czy domy pomocy społecznej dla seniorów. Co ciekawe, wiele z nich wcześniej było żłobkami. Taka zmiana przeznaczenia obiektu to znak czasu. Niewykluczone, że dla szkół czy przedszkoli będziemy szukali innych funkcji, a te będą właśnie się wiązały z opieką nad seniorem.
Ale nie chodzi tylko o opiekę całodobową. Musimy tworzyć miejsca spotkań, rehabilitacji, aktywności, edukacji dla seniorów, by mogli być jak najdłużej samodzielni, sprawni i zaangażowani. I takich przestrzeni już dziś w Olsztynie jest sporo, ale wiemy, że będzie potrzeba ich więcej.
Mamy radę seniorów, która działa bardzo aktywnie, mamy uniwersytety trzeciego wieku – to świetna formuła, którą bardzo cenię. Regularnie spotykam się z seniorami, odwiedzam dzienne domy opieki, te miejsca są bardzo dobrze zorganizowane i pełnią ogromną rolę integracyjną. Przygotowujemy też naszą przychodnię miejską, duży ośrodek zdrowia, do realizacji nowych zadań również w zakresie opieki nad seniorami. Czekamy jeszcze na przepisy centralne, które umożliwią finansowanie Centrum Zdrowia Seniora czy Centrum Aktywności Seniora, ale jesteśmy na to gotowi, mamy wytypowane lokalizacje i przygotowane plany.