Zacznijmy od tematu, którego nie da się dziś uniknąć – wojny na Ukrainie. Choć nie chciałbym, by zdominowała naszą rozmowę, to jednak konflikt ten generuje szereg wyzwań, z którymi mierzy się miasto. W filmie promocyjnym podkreślacie, że Hrubieszów to „pierwsze miasto na wschodniej granicy Unii Europejskiej”. Jakie niesie to ze sobą konsekwencje?
To prawda, jesteśmy pierwszym polskim miastem na granicy Unii Europejskiej. Od wielu lat staramy się budować wizerunek Hrubieszowa jako miasta wysuniętego na wschód. Określenia typu ostatni czy najdalej na wschód brzmią często pejoratywnie, dlatego próbujemy to odwrócić. Wolę mówić, że jesteśmy pierwsi – to brzmi lepiej i buduje pozytywny przekaz. Z tej pozycji wynika też pewien symboliczny charakter – jesteśmy ostatnim bastionem, reprezentujemy polskość na wschodnich rubieżach. To ma znaczenie. Tereny przygraniczne, ze względu na swoją peryferyjność, powinny być objęte szczególną troską. Program Operacyjny Rozwoju Polski Wschodniej z lat 2007–2013 czy aktualne Fundusze Europejskie dla Polski Wschodniej to ważne wsparcie, ale wciąż kropla w morzu potrzeb.
Jak wygląda sytuacja inwestycyjna regionu?
Teren był przez lata wyraźnie niedoinwestowany i to na tle całej Polski, a już na pewno na tle przygranicznych terenów Unii Europejskiej. Kiedy słyszę, że środki popłynęły, czuję raczej frustrację niż satysfakcję. Dla mieszkańców to wciąż zbyt mało. Oczywiście, cieszy mnie, że temat zaczyna przebijać się do opinii publicznej, ale dzieje się to bardzo powoli. Oglądając materiały o rewitalizacji i modernizacji innych regionów zastanawiam się, co z Polską Wschodnią?
Jak wojna wpłynęła na te nierówności?
Wojna na Ukrainie tylko pogłębiła istniejące problemy. A mówi się o tym wciąż za mało. Potrzebujemy potężnego, systemowego programu – takiego, który uwzględni realne różnice i potrzeby nawet między sąsiadującymi powiatami. Polska Wschodnia nie jest monolitem, mamy wspólne problemy, ale też lokalne niuanse. Potrzebujemy czegoś więcej niż kosmetyczne działania. Potrzebujemy programu, który rzeczywiście wyrówna szanse. Duże miasta województwa lubelskiego, takie jak Lublin, Zamość czy Chełm, zyskały. I dobrze. One mają swoje atuty, zasoby ludzkie, potencjał. Ale mniejsze ośrodki, takie jak Hrubieszów, Włodawa czy Tomaszów Lubelski, są w zupełnie w innej sytuacji. Jesteśmy z tyłu i to nie jest przypadek, ale efekt lat podejmowanych decyzji, które jedne miejsca wspierały, inne pomijały.
Które problemy wojna spotęgowała?
Hrubieszów to tereny rolnicze. Przemysł nigdy tu się nie rozwinął i raczej się nie rozwinie. Dlatego musimy patrzeć na naszą przyszłość przez pryzmat potencjału rolniczego oraz możliwości budowania gospodarki opartej na tych zasobach. Mam na myśli przetwórstwo rolno-spożywcze i turystykę. To dwa sektory, na których bazowaliśmy przez lata i które wciąż są niedoinwestowane. A to właśnie one powinny być dziś eksponowane i rozwijane. W przypadku przetwórstwa mamy jedne z najlepszych gleb w kraju. Wojna wywołała potężne zaburzenia. Na rynku pojawili się duzi gracze, natomiast mali rolnicy znaleźli się w bardzo trudnej sytuacji. Wszyscy wiemy, jak to wygląda – nie muszę wchodzić w szczegóły.
Drugi obszar to turystyka. W czasie pandemii odnotowaliśmy niespodziewany wzrost zainteresowania – mieszkańcy dużych miast szukali spokojnych, zielonych miejsc do wypoczynku z rodziną. I naprawdę zaczęło się to dobrze rozwijać. Potem przyszła wojna i wszystko się zatrzymało. Dziś główną obawą turystów jest bezpieczeństwo. Branża hotelarska i agroturystyczna, która wcześniej rozwijała się dzięki funduszom zewnętrznym, dziś nie otrzymuje żadnego wsparcia.
To jest niesprawiedliwe, ponieważ tereny przy granicy z Białorusią, objęte decyzjami administracyjnymi, otrzymały dedykowane wsparcie. My, mimo że funkcjonujemy w podobnych warunkach – psychologicznych i ekonomicznych – nie dostaliśmy nic. U nas nikt nie realizuje bonu turystycznego. A przecież to właśnie nasze obiekty niosły pomoc uchodźcom. Dziś wiele z nich jest w opłakanym stanie.
Jako samorząd zostaliśmy pozostawieni sami sobie. Proszę sobie wyobrazić – hala sportowa, intensywne eksploatowana wraz z przyległą infrastrukturą, sieci wodno-kanalizacyjne, droga i parkingi – zniszczone przez tysiące ciężkich pojazdów. Wtedy byliśmy potrzebni. Dziś nikt się tym nie interesuje, ale oczekuje się od nas stałej gotowości do niesienia pomocy w przypadku kolejnych sytuacji kryzysowych. Zabiegamy o środki niezbędne do przywrócenia obiektu do stanu poprzedniego, czekamy na decyzję MSWiA.
Wyludnianie to problem wielu małych miejscowości w Polsce, ale wygląda na to, że u was to zjawisko ma szczególnie gwałtowny charakter. Jak mocno wpływa na codzienne funkcjonowanie miasta?
Kiedy usłyszałam, że słowem roku 2024 jest koalicja, pomyślałam: nie, powinna być demografia. To temat fundamentalny zwłaszcza dla takich miast jak Hrubieszów. W 2019 r. w Hrubieszowie urodziło się 132 dzieci. W 2023 r. – tylko 63. A w 2024 r.? Zaledwie 61. To pokazuje, z czym będziemy się mierzyć za kilka lat. Młodzi ludzie wyjeżdżają. Kiedyś jechali za granicę, dziś wybierają większe miasta. To nie jest nowe zjawisko, ale przybrało skalę katastrofy. Hrubieszów wciąż pełni funkcje społeczno-gospodarcze, ale aż 58 średnich miast z Polski Wschodniej traci te funkcje w zastraszającym tempie. To miażdżąca statystyka.
Na terenie Hrubieszowa znajduje się jednostka wojskowa. Jak przebiega współpraca? Czy daje realny potencjał zatrzymania mieszkańców w mieście?
To dla nas ważne i pozytywne relacje. Miasto uczestniczy w życiu jednostki wojskowej, a jednostka w życiu miasta. To działa w obie strony. Trzeba jednak zrozumieć jej specyfikę. To pułk rozpoznawczy, a więc jego charakter i zadania są szczególne. Kiedy ktoś z zewnątrz mówi: „Macie jednostkę, to jesteście bezpieczni”, uśmiecham się, ponieważ to nie do końca tak działa. Nie chcę umniejszać znaczenia tej obecności, ale musimy mieć świadomość, że w razie realnego zagrożenia sytuacja może wyglądać zupełnie inaczej, niż wielu sobie wyobraża.
Natomiast jeśli mówimy o wpływie obecności wojska na rozwój miasta, to jest on ogromny. Większość młodych osób, które trafiają dziś do Hrubieszowa, to żołnierze lub członkowie ich rodzin. Część z nich zakłada tu rodziny. Jednostka wojskowa to największy pracodawca w mieście. Za tym idą dzieci, szkoły, całe życie społeczne. Żołnierze to młodzi ludzie, często z gwarancją zatrudnienia i zakwaterowania. Od lat mówi się o rozbudowie jednostki. Ministerstwo Obrony Narodowej posiada tereny przylegające do obecnego kompleksu, rozrosło się osiedle wojskowe, a miasto może przekazać kolejne grunty, aby umożliwić dalszą rozbudowę mieszkaniową. Wiemy, że kolejni żołnierze to kolejne rodziny, a rodziny to nowi mieszkańcy. To wpływa na demografię. Dziś obok naszych rodzimych przedsiębiorców mundurówka i budżetówka to główne źródła zatrudnienia w regionie.
Chciałbym przejść do kwestii odrolnienia gruntów. Z jednej strony czarnoziemy to ogromny potencjał, z drugiej, z perspektywy miejskiej, rolnictwo może być mniej istotne dla miasta. Jak pogodzić te dwie rzeczywistości? I dlaczego tak niewielu samorządowców mówi o tym wprost?
To temat, nad którym pracuję od początku swojej kadencji. Od sześciu lat próbuję przebić się z nim do szerszej świadomości. Mamy jedne z najlepszych gleb w Polsce – to fakt, ale jeśli chcemy wykorzystać potencjał tych zasobów i rozwinąć m.in. sektor przetwórstwa rolno-spożywczego to musimy znieść barierę podatkową, kosztów odrolnienia dla potencjalnych inwestorów.
Mój postulat dotyczy zmiany w ustawie o ochronie gruntów rolnych i leśnych. Proponuję, aby grunty najwyższych klas pozostały chronione, ale z wyłączeniem terenów miejskich. Miasto korzysta z własnej infrastruktury, świadczy usługi dla mieszkańców okolicznych gmin i powinno mieć przestrzeń do rozwoju. Dlatego apeluję: znieśmy obowiązek uzyskiwania decyzji wyłączenia z produkcji rolnej w granicach administracyjnych miast. To nie niszczy rolnictwa, ale umożliwia rozwój. Dziś, jeśli chcemy przekazać hektar działki pod inwestycję, np. przetwórnię, a gleba jest klasy I, koszt jej wyłączenia z produkcji rolniczej to nawet 2 mln zł. Część płacona od razu, reszta rozłożona na dekadę. Dla dużego inwestora to do przełknięcia. Ale my nie mamy wielkich inwestorów. Naszym potencjałem są lokalni przedsiębiorcy i dla nich bariera wejścia w wysokości kilkuset tysięcy złotych to często koniec marzeń o inwestycji. Takich sytuacji jest wiele. Jako samorząd podchodzimy do problemu uczciwie. Zgłasza się inwestor i oczekuje, że będziemy partnerem. I jesteśmy. Dajemy pełną informację, oferujemy opiekę na każdym etapie, ale prawie zawsze kończy się tak samo – ciszą. Inwestor nie wraca. Powód? Blokady formalne, finansowe i czasowe. Po wybuchu wojny do magistratu przychodzili przedstawiciele różnych firm, również z Ukrainy. Szukali miejsca na działalność, często tymczasową. Ale ostatecznie nikt nie wybrał Hrubieszowa. Wszyscy pojechali dalej, tam, gdzie warunki były prostsze. Odrolnienie potrafi trwać miesiącami. W biznesie liczy się czas. Jeśli ktoś chce działać od razu, nie może czekać pół roku. Opłaty z tytułu wyłączenia z produkcji rolnej też do naszego budżetu nie wpływają.
Część potencjalnych inwestorów myślała o Hrubieszowie jako zapleczu odbudowy Ukrainy?
Tak. Były dwie grupy. Jedni chcieli przenieść działalność natychmiast, na przeczekanie, ale z możliwością dalszego rozwoju. Drudzy patrzyli strategicznie. Szukali miejsca na nowe inwestycje, z zamiarem pozostania w Polsce na stałe, niezależnie od tego, czy wrócą później na Ukrainę.W skali kraju wiele takich firm znalazło swoje miejsce, niestety nie u nas. Nas zatrzymała biurokracja, brak infrastruktury i brak ludzi.
Wrócę jeszcze do tematu odrolnienia. Wspomniała pani, że zajmuje się tym zagadnieniem od sześciu lat. Czy przez ten czas udało się coś wypracować? Pojawiły się jakiekolwiek zmiany, inicjatywy legislacyjne?
Niestety, w większości przypadków moje działania spotykają się z milczeniem albo ogólnikowymi odpowiedziami. Przez kilka lat byłam członkiem Rady Rozwoju Obszaru Gospodarczego Tarnobrzeskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej – Hrubieszów formalnie do niej należy. Reprezentowałam w niej nie tylko swoje miasto, ale cały region lubelski. W ramach rady przygotowaliśmy wspólne stanowisko. To było konkretne, merytoryczne pismo, poparte uchwałą, skierowane do odpowiednich ministerstw – rolnictwa oraz rozwoju – zarówno w poprzedniej kadencji rządu, jak i w obecnej. Odpowiedzi? Ogólniki. W skrócie – wartość gleby i ochrona środowiska są ważniejsze niż rozwój miast. Jeden z argumentów, które usłyszałam z ministerstwa, był dla mnie nie do przyjęcia. Powiedziano mi, że środki z tytułu opłat za odrolnienie trafiają do budżetu województwa i zasilają programy, np. budowy dróg dojazdowych do pól. I teraz pytam: co z tego ma moje miasto?
W ostatnich dziesięciu latach zrealizowaliśmy może dwie drogi z tego programu. Ich łączna wartość nie przekroczyła 800 tys. zł. Ile pieniędzy z Hrubieszowa trafiło do budżetu województwa? Tego nie wiem. Złożyłam zapytanie, czekam na odpowiedź. Mam jednak pewność, że znacznie więcej, niż do nas wróciło. I tu dochodzimy do sedna: miasto jest żywicielem okolicznych gmin. To właśnie z tych środków gminy wiejskie finansują drogi dojazdowe do swoich pól. My jesteśmy pomijani. Środki wyprowadzane z naszego terenu trafiają gdzie indziej i nie mamy z tego żadnego realnego zwrotu. Gdyby chociaż te pieniądze wracały do nas w formie znaczonego funduszu, który moglibyśmy przeznaczyć np. na infrastrukturę dla inwestorów, wtedy miałoby to sens. Wystarczyłoby nowelizować przepisy tak, aby na terenach miejskich decyzje o odrolnieniu nie były wymagane. Oczywiście, przy zachowaniu nadzoru i przy zgodności z planami zagospodarowania przestrzennego. Bo my te plany mamy. Mamy gotowe tereny. Mamy wizje i otwartość na inwestycje.
Zakładając sytuację, w której miasto nie może w pełni korzystać z posiadanych terenów, czy istnieje jakakolwiek forma ekwiwalentu?
Nic takiego nie istnieje. Nawet jeśli podnosimy argumenty, że znajdujemy się na szlaku LHS, czyli szerokotorowej linii kolejowej, to patrząc na ostatnie lata widać stracone szanse. Znajdują się tu grunty rolne. Mogłyby być wykorzystane inaczej, choćby pod inwestycje związane z logistyką. Mamy dokumenty strategiczne – rządowe i wojewódzkie – które mówią o odbudowie Ukrainy. Tereny przygraniczne, jak nasze, mogłyby odegrać dużą rolę jako zaplecze logistyczne. Ale niestety, jak dotąd, nie są one nawet tematem poważniejszej dyskusji.